Amenthes Hussein

    Jego piwno-zielone oczy smętnie wpatrywały się w ekran telefonu. Miał na tapecie ustawione swoje zdjęcie z Jo. Sam skazujesz się na cierpienie — powiedział głosik w jego głowie. Miał racje. Minął już miesiąc, a Thes nie potrafił się pogodzić ze stratą brata. Przecież jeszcze niedawno z nim rozmawiał, śmiał się z jego głupich żartów i składał obietnice, że niedługo wróci do domu. Jednak pokazy przedłużały się, kontrakty zobowiązywały go, w dodatku kochał to co robił. Sesje, pokazy mody, spotkania — czuł się w tym jak ryba w wodzie. Joshua nie rozumiał jego zafascynowania światem mody i byciem na bieżąco z każdą nowinką, jednak szanował to. Tak jak Thes szanował to, że Jo dołączył jak ojciec do FBI i brał udział w tajnych misjach. Zawsze czuł niepokój, gdy starszy brat wyjeżdżał. Jednak obiecywał, że wróci i wracał… Do czasu.

Na cały Ennead, przestań już się użalać – warknął głośno Maahes, stojąc oparty o ścianę i wpatrując się kocimi oczami w blondyna.

Przecież nic nie robię – wymamrotał słabo chłopak i zablokował przyciskiem urządzenie, odkładając je na blat stolika kawowego. – Musisz tu być? Myślałem, że bogowie mają jakieś obowiązki.

Nie pozbędziesz się mnie – odparł i odepchnął się od ściany.

Jego postać prawie głową dotykała sufitu. Przy drobnym chłopaku, Maahes wyglądał jak olbrzym. W dodatku jego złota skóra, wielkie mięśnie niczym nie przykryte, czy lwia głowa ukazywały go niczym wyrzeźbiony z największą precyzją posąg w świątyni. Amenthes zerknął na niego z pewną obawą. Choć powoli przyzwyczajał się do pojawiającego się boga, do jego niskiego głosu i do tego, że tylko on mógł go zobaczyć, tak miał obawy, że w każdej chwili może zamachnąć się swoimi pazurami w stronę delikatnego ciała Thesa i przetnie je na pół.

Znów histeryzujesz – mruknął bóg, na co Thes zacisnął dłonie i posłał mu twarde spojrzenie, bo pomimo strachu, odpowiadał zawsze na dogryzki lwa. Gdyby chciał go zabić, już by to zrobił… Albo znalazł innego awatara.

Przestań słuchać moich myśli!

Na lwiej paszczy pojawił się kpiący uśmieszek, który potrafił doprowadzić do szewskiej pasji Thesa. Chłopak tym razem nie skomentował go. Odwrócił się od Maahesa i ruszył do kuchni. Potrzebował kawy.

***

Zwariowałeś… – wymamrotał z niepokojem Thes, patrząc na dziwnie wirujące odbicie w lustrze.

Zwierciadło było wyższe od Amenthesa i szerokie na dwa metry. Złota rama miała dziwnie wyżłobione znaki, które przypominały trochę blondynowi hieroglify. Jednak nie miał teraz czasu, ani chęci do wpatrywania się w nie. Czuł na sobie wzrok Maahesa. Istne szaleństwo! Najpierw pojawił się Maahes, do którego powoli zaczął przyzwyczajać się, a teraz ten każe mu jechać do jakiegoś dziwnego miejsca, którego nazwy nie potrafił znaleźć na żadnej mapie. Jak miał zaufać istocie o głowie lwa, którą tylko on widział? A może zwariował… Naprawdę powinien umówić się do psychologa.

Panikujesz – głos lwiego boga uzmysłowił Thesa, że stoi jak kołek, patrząc podejrzanie na lustro, w którym nie widział swojego odbicia. – Wiele osób korzysta z portali. Inaczej nie dostaniesz się do Maghildu.

Czemu mam się tam w ogóle udać? – westchnął cicho, co jednak przyciągnęło uwagę mężczyzny, do którego przyszedł Thes za namową egipskiego boga.

Obok wielkiego zwierciadła stał stary mężczyzna z dziwnymi, powykręcanymi wąsami. Wskazał dłonią na lustro i zerknął na kieszonkowy zegarek.

Panie Amenthesie, czas nagli. Tak jak się umawialiśmy, ja dostaje zacną sumkę pieniędzy, a pan, portal do Maghildu – powiedział, a jego przerażające, jasnoniebieskie oczy wbiły się w chłopaka.

Blondyna przeszedł zimny dreszcz. Zerknął na Maahesa.

Chciałeś wiedzieć kim są awatarzy, bogowie i poznać inne istoty. Tam znajdziesz odpowiedzi na wszystkie swoje pytania… Nie traćmy czasu. Zapłać mu i chodźmy.

Chłopak nie był do końca przekonany, jednak skinął głową i wyciągnął z kieszeni spodni umówioną sumę pieniędzy. Dziwny mag uśmiechnął się, ukazując brak jednego, przedniego zęba.

Czy to w ogóle bezpieczne? – spytał Thes, na co mężczyzna wywrócił oczami. – Pierwszy raz będę używał portalu.

Byleś trzymał się ścieżki – odparł i klasnął w dłonie, na co Amenthes aż podskoczył. – Już, już. Pora na ciebie.

Dobrze prawi. Rusz się w końcu dzieciaku – dołączył do ponaglających osób Maahes.

Nie mając innego wyboru, poprawił torbę na ramieniu, do której się spakował i powoli dotknął wyciągniętą dłonią wirującego odbicia. Było strasznie zimne, lepkie i mokre. Wzdrygnął się, jednak pchnął mocniej dłonią tę dziwną substancję, zastępującą szkło, a jego dłoń zniknęła w niej. Dasz radę — powtarzał sobie, wchodząc coraz głębiej w zwierciadło. W końcu całego go pochłonęło, na co miał ochotę, otrząś się jak pies. Było to bardzo dziwne uczucie. Ciężko oddychało mu się w środku. Nie widział też nigdzie Maahesa. Że też teraz zniknął… Ruszył w przód, czując lekki opór powietrza. Wnętrze portalu mieniło się wieloma barwami, wirowało, rozmazywało się, jakby mknął tak szybko, że obrazy zlewały się ze sobą. Szedł po czymś, co przypominało most. Trzymaj się ścieżki. W porządku, nie wydawało się to jakieś trudne.

Droga też nie wydawała się długa. Już widział koniec, który wglądem przypominał bliźniacze lustro. Uśmiechnął się. Nie było to takie ciężkie. Czemu ludzie nie wiedzieli o czymś takim jak portale? Przyspieszył kroku, czego zaraz pożałował. Nagle opór powietrza, do którego przywykł, całkowicie zniknął, przez co poleciał jak długi do przodu, potykając się. Zaklął głośno, gdy upadł na brzuch niczym pingwin, a jego ciało sunęło po dziwnie śliskim moście.

Nie, nie, nie, nie…! – próbował wstać, ale nim zdążył, zsunął się z mostu.

Czuł pęd powietrza na skórze, coś szarpało jego ciałem, miał ochotę zwymiotować, bo to uczucie nie było przyjemne. Krzyczał — przynajmniej tak mu się wydawało. Ta dziwna substancja o mieniących się barwach pochłonęła go. Coś nagle się zmieniło i nim się na to przygotował, wypadł z portalu. Jego ciało upadło i kilkakrotnie przeturlało się po twardej podłodze.

Niech cię Maahes – jęknął cicho.

W głowie mu wirowało, ciało całe go bolało, a w uszach słyszał głośny pisk. Nigdy więcej podróży portalem — obiecał sobie, nim otworzył oczy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^