Nenetl Tziquin

 Manavik, ach Manavik. Mimo że, Nenetl poruszał się i mieszkał w tym mieście niemal pół swojego życia, to wciąż nie przywykł do niego. Po pierwsze, było o wiele zimniejsze niż rodzinna Antezuma, po drugie, poziom przystosowania miasta do potrzeb istot, mających więcej lub mniej nóg, prezentował dno i kilka metrów mułu. No i najważniejsze, nikt nie zwracał na niego uwagi.
Nenetl dorastał w świecie, gdzie za samo istnienie obsypywano go złotem i szanowano. W domu ojca tego nie uświadczał, to nie tak, że go nie kochał. Po prostu czasem tęsknił za życiem, tam, w Antezumie.
Ale nie chciał wracać, jeszcze nie, to nie był jego czas. Kwestia matki wydawała mu się znacznie istotniejsza.
Nenetl spokojnie poruszał się ulicą, manewrując między przechodniami. Nie czuł się tu w pełni komfortowo, był o wiele wyższy niż większość przechodniów, ponadto dość wyróżniał się wyglądem. Maghild, krył wiele tajemnic i dziwactw, jednak wysoki jak słup, będący właściwie drogowskazem albinos, jest okazem, którego żadnego oko nie zignoruje, no chyba że, takie ślepe.
W końcu dostrzegł cel swojej podróży, westchnął, widząc "Wilcze Oko", miał parę drobiazgów do sprzedaży, a poza tym, pracę, musiał z czegoś żyć, a ojca nie chciał prosić o pomoc, mimo że, wiedział, iż ten ucieszyłby się z wizyty syna.
Nenetl już dawno wyfrunął z gniazda.
Naciągnął skórzane rękawice, poprawił okulary i pchnął drzwi do sklepu. Przywitał go smród trucheł, śmierci, tańczący zapach zgnilizny, zdechlizny i wszystkiego, co najgorsze. No i... magii. 
Tziquin potrafił posługiwać się magią, jednak nie w stopniu, w jakim sobie tego życzył. Podszedł do lady.
Towary mam, na sprzedaż — rzucił chłodnym, nieco ochrypłym tonem. Brzmiał on władczo i groźnie.
Nie czekając na odpowiedź, wysypał z podróżnej torby masę różnokolorowych łusek. 
A cóż to mi pan za rupiecie przynosi?! — żachnął sprzedawca.
Nenetl wykrzywił się.
Rupiecie? Panie, toć to łuski z łap harpii, towar prima sort — wysyczał, ukazując długi rozwidlony język i kły. 
Sprzedawca wyglądał na niezbyt przekonanego.
Och, to pan na potwory poluje?
Nenetl zatrząsł swą białą czupryną i nachylił się do sprzedawcy, świdrując go niebieskimi, gadzimi oczami, ukrytymi za okularami.
A co, nie widać? Fizjonomię mam nieodpowiednią?
Zamilkł. Zaś Nenetl odszedł od lady i pozwolił sobie na przechadzkę po sklepie.
Roboty szukam, noclegu no i... informacji, na temat wielkich, zdziczałych węży? Może zna pan kogoś kto się w tym orientuje?
Spojrzał na drzwi, mając wrażenie, że umknął mu gdzieś cień.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^