Mivien Isoyne

    Nie więcej niż raz na rok Atley nawiedzały grupy poszukiwaczy skarbów, uzbrojone bandy plugawych, niewiernych i pazernych ludzi. Za każdym razem chciwość i szaleństwo wylewało się z ich oczu, ponieważ tylko głupiec spróbowałby przedrzeć się przez zmarzliny Mavalio, gdzie Siedem Wiatrów bawiło się obcymi jak zabawkami. Nasłuchali się opowieści, wykradli mapy czy zabili za wskazówki, aby później rozczarować się gdy wpadli do lodowej szczeliny, będąc na skraju życia.
    Nikt spoza Tuldur nie przeżyje na Mavalio i nikt z Tuldur nie zdecydowałby się szukać Atley. 
    Mivien nie była jednak tym faktem szczególnie niepocieszona - głupota tych ludzi umniejszała jej pracy i obowiązkom, ponieważ zamiast wybić jeden po drugim, wystarczyło poczekać aż grupa zamieni się w zbiór ludzkich sopli, żeby potem ich tylko wynieść na powierzchnię, na pożarcie dzikim zwierzętom. 
    Zdesperowane gatunki zwierząt Tuldur, które ewolucyjnie przystosowały się do życia w dolinie Siedmiu Wiatrów, nie pogardziłyby żadnym rodzajem pożywienia.


    Mimo odporności na chłód i lód, na skórze Mivien pojawiła się gęsia skórka, a zimny dreszcz przebiegł przez jej kręgosłup. To nigdy nie był przejaw choroby czy mrozu, tylko znak czegoś niedobrego. W takich momentach aura Atley nagle się zmieniała, robiła się nerwowa, a spokojna jaskinia odcięta od mroźnych wiatrów, stawała się o wiele mniej bezpiecznym miejscem.
    To sprawiło, że jak napięta strzała, Mivi wybiegła ze swojego domu w skale, z pełnym poczuciem obowiązku Strażniczki na ramieniu. Stanęła na stromych schodach, jej lodowe oczy omiotły ciemną jaskinię, a dreszcz pogłębił się, gdy razem ze śniegiem, który wpadł przez szczelinę, leżały zbite futra i skóry.
    "Człowiek", pomyślała, i natychmiast rzuciła się do biegu, dzierżąc bliźniacze sztylety z Joarańskiej stali. Ostrożnie, lecz szybko, zbliżała się do intruza, a jej zdziwienie, jak i podejrzliwość rosły z każdym kolejnym metrem.
    "Jeden człowiek? Tylko? To intruz, czy wpadł tutaj przez zamieć?", Isoyne pomyślała niepewnie i przy ostatnim metrze, przyjęła bojową pozycję, uważnie do niego podchodząc.
    I wtedy to zobaczyła - młody mężczyzna, trupio blady z mroźnymi rumieńcami, sam jak palec i bez żadnej hołoty dookoła. Ten widok był tak abstrakcyjny, że schowała jeden sztylet do pochwy i kucnęła przy nim, aby zmieść śnieg z jego twarzy i odchylić grube skóry, w których od razu rozpoznała Dalirski styl.
    Sama kiedyś widziała jak ludzie je noszą.
    Gdy jego szyja była odsłonięta, Mivien ściągnęła cienką, czarną rękawiczkę i przyłożyła dwa palce do tętnicy szyjnej. Puls, choć słaby, był wyczuwalny i to właśnie wprowadziło ją w wielkie zakłopotanie.
    Co powinna z nim zrobić? Uratować czy wynieść go na zamieć śnieżną Mavalio, by tam zamarzł i zmarł we śnie? To była niesamowicie skomplikowana decyzja, jako że do tej pory do Atley zaglądały tylko grupy poszukiwaczy, z intencjami brudniejszymi niż odpady. Ten jednak mężczyzna był młody, miał tylko jeden plecak i w dodatku był sam. 
    Och, czcigodny Sau, wybacz mi. Przebacz mi to, co właśnie chcę zrobić i nie zsyłaj w niełaskę, jeśli konsekwencje okażą się tragiczne. — Cicha modlitwa opuściła jej usta i zaraz po tym szybko sięgnęła po linę, która była przywiązana do biodra mężczyzny, aby ciasno związać mu nią nadgarstki.
Niezależnie od tego co chciała zrobić, nie miała pojęcia o intencjach przybysza, jego tożsamości czy motywach i celach - musiała się zabezpieczyć.
    Gdy ten dziwny, młody człowiek był odpowiednio związany, Mivien przetransportowała go wraz z jego plecakiem do obszernej izby, która służyła jej dziennie za salon. Było to skromne pomieszczenie, wykute w skale, z grubym futrem na podłodze, drewnianymi meblami i szeroką czaszą, zajętą wiecznym smoczym ogniem boga Sau. Na tamtą chwilę, jej dom był bardzo skromny, jednak urządzony najprzytulniej w ramach szczupłych możliwości.
    Powinien żyć — mruknęła pod nosem i położyła go płasko na miękkim dywanie, tuż obok ognia, który ogrzewał całe pomieszczenie. Zaraz po tym, niezwłocznie rozpięła jego płaszcze i nie po to, żeby mógł się szybciej ogrzać, lecz żeby go przeszukać i zabrać wszystkie przedmioty, które mogłyby stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
    I gdy po pewnym czasie usiadła na łóżku, przedmioty z jego plecaka, który przeszukała i broń z paska leżały na podłodze, a zdradziecka mapa do Atley płonęła w boskim ogniu, Mivien coraz bardziej żałowała, że postanowiła go uratować. W tamtym momencie pozostało jej tylko poczekać aż się obudzi, o wszystko przepytać i zastanowić się, w jaki sposób go zabić, jeżeli przyszedł położyć swoje ciemne łapska na bogactwach południa.

1 komentarz:

^