Kirsyn Indelen

     — Poczekaj, stój.
    Po tych słowach młodzieniec ociężale podniósł się z miękkiego dywanu i wyniośle spojrzał na kobietę stojącą tuż przed nim. Kirsyn nigdy nie dawał sobą pomiatać, więc zginąć też chciał dumnie. Może i był tylko zwykłym złodziejem, kłamcą i bluźniercą, ale jak każdy w obliczu śmierci, zasługiwał na szacunek. 
     — Pójdę sam. Tak będzie prościej
    Następnie bez żadnych sztuczek oraz oszustw powlókł się na zewnątrz i ostrożnie zszedł po stromych schodach, rozglądając się przy tym po wnętrzu ogromnej pieczary. Atley już z zewnątrz robiło niewiarygodne wrażenie: było wielkie, potężne oraz niewiarygodnie piękne. Wyciosane w starych skałach wrota jaskini Sau były wysokie na pięćdziesiąt metrów i w każdym żłobieniu podkreślały swoją mistyczną potęgę oraz boską moc.
    Kirsyn poczuł w tym wszystkim, że zabiłby za papierosa. 
    — Nie wiem, czy zabijanie mnie to zaraz taki dobry pomysł. Słyszałem o tej całej krwi i chyba nawet wiem, gdzie można ją znaleźć
    Był to oczywisty blef, bo Indelan nie miał o tym zielonego pojęcia i nawet nie był pewny, czy jego kłamstwo miało jakiś sens. Być może wiedźma z Mavalio wiedziała dokładnie gdzie znajduje się skradziona świętość, ale skoro i tak miał umrzeć, po raz ostatni chciał spróbować chwycić się czegoś, co być może uratuje go od zguby. 
    Opowiadał o tym taki jeden koleś w Jorviku — burknął. — Tak, tak. Dokładnie to pamiętam: Święta-Krew-Pradawnego-Boga-Sau — dodał, chociaż jego głos brzmiał jak maszyna, kodująca pewien mechanizm; Indelan po prostu musiał zapamiętać tę horrendalną nazwę i brnąć w to kłamstwo najlepiej jak umiał. 
     — Ten człowiek wierzy, że ma to ... moc, której jeszcze nie rozumie, ale ... którą chce posiąść

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^