— Ten patyk to możesz sobie w dupę wsadzić-! — Kirsyn warknął i bezwiednie runął na miękki kobierzec, zwieszając głowę ponuro. Młody złodziej wygramolił się do siadu i szarpnął kilkukrotnie, próbując uwolnić stopy z uścisku lodowca, a kiedy zrozumiał, że nie miało to najmniejszego sensu, zaklął pod nosem. Milcząc, jego palce zaczęły lekko skubać białe futro wyścielone na podłodze, a on sam po prostu myślał.
Po paru chwilach uniósł głowę i spojrzał na strażniczkę spode łba, niepochlebnie stwierdzając, że i tak była całkiem łaskawa – gdyby Indelan miał tylko okazje, prawdopodobnie zabiłby ją bez cienia wątpliwości, a potem żył bez poczucia winy w niezmierzonych bogactwach Atley. Teraz jednak wiedział doskonale, że zginąłby w walce, bo wiedźma z Mavalio nie była kimś, z kim Kirsyn mógłby się kiedykolwiek równać. A obecnie pewnie miała jakieś święte prawo, żeby zabić go na miejscu i nigdy nie ponieść żadnych konsekwencji.
— Okej, posłuchaj. Weź otwórz te drzwi i już znikam. Wrócę do domu i nigdy się nie zobaczymy. Nigdy tu nie wrócę i nikomu nic nigdy nie powiem. Słowo. Przysięgam.
Jego słowo było wprawdzie niewiele warte, ale ten jeden raz czuł, że wszystko, co mówił było naprawdę szczere. Przecież chciał przeżyć.
— Serio. Mam rodzinę w Borgund, na pewno się o mnie martwią.
Kirsyn Indelan
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
© Agata dla WioskaSzablonĂłw
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz