Mivien Isoyne

    Tak, rozumiem, dlatego dam ci parę rzeczy, żebyś nie padł trupem na śniegu. Mi i tak się one nie przydają, nie jest mi raczej zimno — Mivien mruknęła i zebrała wszystkie brudne naczynia po ich kolacji, zanosząc je na pusty, kamienny blat do małej kuchni.
    Aby jej cenny przewodnik nie zmienił się w sopel lodu, planowała dać mu parę ubrań, które posiadała, ale nie do końca były jej przydatne. Jako mag lodu inaczej odczuwała niskie temperatury - chłód i lód praktycznie jej nie przeszkadzały, a Dalirskie ciuchy wykonywane przez rzemieślników pałających się alchemią, były znacznie cieńsze, wytrzymalsze i odporniejsze na niskie temperatury. Dlatego ich aż tyle nie potrzebowała, a trzymająca ciepło bluzka zdecydowanie przyda się Indelanowi.
    Więc Mivien przeszła do kolejnego pomieszczenia, które służyło za jej za sypialnie. Meble były z ciężkiego, sosnowego drewna, takie jak łóżko, komody czy szafa i podeszła do jednej z nich, gdzie ciuchy były porozwieszane na wieszakach. I mimo że nie wyglądały jakby były w jego rozmiarze, ich elastyczność była bardzo zaskakująca. Na pewno dobrze dopasują się do jego dużego, męskiego ciała.
    W końcu, zgarnęła z wieszaka kilka sztuk ubrań, wszystkie w czarnym kolorze, razem z czymś co wyglądało jak rozciągliwe spodnie, dopasowujące się do budowy nóg.
    I Mievien już miała pokojowo położyć te ciuchy na stoliku, lecz komentarze Indelana sprawiły, że między brwiami pojawiła się gruba zmarszczka irytacji, ale jej serce, na przekór jej myślom,  gwałtownie przyspieszyło. Więc rzuciła na niego to co miała w rękach, i z głębokim wdechem odwróciła się do niego plecami, żeby usiąść w fotelu na drugim końcu pomieszczenia.
    Jeszcze nigdy nie spotkała nikogo, kto by zdrobnił jej imię w ten sposób, jednocześnie nazywając ją dzikuską. Naprawdę chciała go teraz czymś rzucić, mimo że jej serce dudniło w piersi, przez to jedno, głupie "Miv".
    Tak, chyba tak — Mruknęła niepewnie i poprawiła się w siedzeniu, patrząc na niego całkiem zła. — Nie rozumiałam już jak nazwałeś mnie psem, suką, jakbym miała z nimi cokolwiek wspólnego, a teraz jeszcze nazywasz mnie dzikuską — Fuknęła i skrzyżowała ręce na piersi, powoli czując jak bicie serca traci na sile. — I tak. Raz na tydzień przychodzi do mnie wtajemniczony kapłan, ale nie, nie pijemy wina ani nie gramy w karty. Nie piję alkoholu w żaden sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^