Verena Hoyde

Z uśmiechem opuściła karczmę, a w jej torbie znalazło się kilka nowych błyskotek. To nie tak, że musiała je kraść. Miała pieniądze. Dostawała ich całkiem sporo od rodziców, choć nigdy się o to nie prosiła. Jednak, gdy zdarzyło jej się kiedyś podebrać złoty pierścionek pewnej kobiecie na targu i poczuła to dziwne, ale przyjemne uczucie adrenaliny, dreszcze na skórze, zadowolenie, gdy okradziona osoba nawet nie zorientowała się... Tego nie można było niczym zastąpić. Raz jej matka dowiedziała się o tym. Próbowała jej tłumaczyć, że to nie powinno się powtarzać. Była to niezła hipokryzja z jej strony. Verena nie była ślepa i widziała nowe, błyszczące klejnoty, czy zdobione pierścienie w jej szkatułce. Miała to w genach jak jej córka. Zbieranie wszystkiego, co błyszczało, było cenne. Dla Ver była to także ciekawa odskocznia i zabawa.

Tak więc z zadowolonym uśmieszkiem stanęła w cieniu, czekając na swojego kompana. Nie była oszustką. Razem wygrali te pieniądze i zamierzała je równo podzielić. No i obiecała nowemu znajomemu naleśniki! A sama poczuła głód. Chwilę to zajęło. Wyszedł jednak cały i zdrowy z karczmy, o mały włos nie wpadając na nią. Złapała mocniej torbę na ramieniu i posłała uśmiech mężczyźnie.

Nie skreśliłam. Jesteśmy teraz znajomymi, czyż nie? – powiedziała i wyciągnęła w jego stronę dłoń. – Wybacz mi zniknięcie. Obiecuję, że podzielę się naszą wygraną.

Poprawiła drugą dłonią swoje włosy, by nie wpadały jej do oczu. Wesoło wpatrywała się w Vidara.

Jasne. Na mój koszt – potwierdziła. – Co z tamtymi? Chyba ich nie zabiłeś, nie?

Ruszyła, pamiętając drogę do naleśnikarni, o której wcześniej wspominała mężczyźnie. Już czuła w ustach smak tych pysznych, puszystych placuszków z dodatkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^