Mivien Isoyne

    Mivien spojrzała na niego niezrozumiale, potrzebując trochę czasu, żeby dotarło do niej skąd wzięło się jego zdziwienie, a gdy w końcu zrozumiała, przeszło przez nią nie małe zmieszanie i dyskomfort.
    No tak, przecież to nie było normalne, żeby nie wiedzieć nic o Maghildzie, ale to też nie było tak, że sama tego nie chciała -  to nie była jej wina. Z biegiem czasu, będąc samotnym w murach Atley, tak naprawdę zrozumiała, dlaczego kapłani nigdy nie chcieli jej wypuszczać za bardzo poza mury świątyni, nie uczyli ją o świecie, nie próbowali zasadzić tego ziarnka ciekawości i żądności przygód, czy później, z wiekiem czasu, nie dostawała żadnych książek, które mogłyby wzbudzić w niej ciekawość.
    To wszystko było jasne: nie chcieli, aby kiedykolwiek porzuciła rolę strażniczki w myśl poszukiwania przygód, jednak nawet jeśli to sobie uświadomiła, nie miało to dla niej żadnego większego znaczenia.
    Mivien miała służyć Bogu i to był jej los, którego miała zamiar przestrzegać.
    A to, że planuje wyruszyć z nieznajomym w podróż, oczywiście też było spowodowane oddaniem Bogu.
    Podziękuję — Mivien mruknęła i tylko zaprzeczyła ruchem głowy, gdy Indelan znowu próbował ją poczęstować papierosem. Na razie nie wiedziała jeszcze co mu odpowiedzieć, na jego pytania, zdziwienie i teksty (na przykład czy skomentować to, że powiedział, że jest "blada jak dupa"), dlatego w sumie była wdzięczna za tą kąśliwą zaczepkę na końcu.
    Racja — pokiwała głową i przeszła do wnęki z dużym łukiem, która miała robić za osobne pomieszczenie dla kuchni. — Ja i gościnność to nie jest dobre dopasowanie. Jak możesz zgadnąć, nie miewam tutaj za dużo gości. Tak właściwie to wcale.
    Na tamtą chwilę, to było wszystko co odpowiedziała Indelanowi. Zamiast tego, zabrała się za robienie gorącej zupy z jarmużu i rzepy, które mogą rosnąć na mrozie, zgadując, że jej "gość" musiał być całkiem zmarznięty i zmęczony.
    To nie tak, że traktowała go jakoś wyjątkowo, czy chciała być dla niego bardzo miła, lecz Mivien nigdy nikt nie odwiedzał, z nikim nie mogła porozmawiać, a jedyny kontakt jaki miała, to rozmowa z kapłanem od czasu do czasu. Nawet jeżeli Kirsyn to był złodziej, czekała ich długa podróż razem, a ona raczej nie była złośliwa z charakteru.
    Robienie tej zupy także pozwoliło jej się zebrać w sobie do odpowiedzenia na jego wcześniejsze pytania, mimo że zajęło jej to trochę czasu. Milaczała dopóki wywar z warzyw był już prawie gotowy, a gulasz z bizona, który jej został z wcześniej, podgrzany. Kirsyn musiał się trochę naczekać, ale nie mogła nic na to poradzić.
    Wiesz, mieszkańcy Tuldur są dobrze wyedukowani i bardzo o to dbają — zaczęła, stojąc do niego plecami, powoli nakładając gęsty gulasz do drewnianych misek. — Ale ja się wychowywałam w świątyni. Kapłani nauczyli mnie wszystkiego co powinnam wiedzieć, żeby być jak najlepszą Strażniczką. Także nie, niewiele wiem o Meldrum. Właściwie prawie nic, także... Musisz uszanować moje braki w wiedzy.
    Zaraz po tym, na drewnianym stole, z lodową figurką smoka na środku (którą sama zrobiła), pojawiły się dwie miski z gorącą zupą, parującym gulaszem i smukły, kamienny talerz, z grubymi pajdami chleba. Nie wiedziała czy Indelanowi posmakuje to co zrobiła, ale dała z siebie wszystko. Była zdecydowanie lepszą wojowniczką niż kucharką, ale gotowała dla siebie od tylu lat i jakoś za bardzo nie narzekała, więc miała nadzieję, że jej przyszły kompan nie zacznie kręcić nosem. Byłoby to też na pewno lepsze, gdyby w mroźnym Tuldur nie brakowało tylu przypraw.
    Jeżeli jesteś głodny, to powinno wystarczyć do rana. Proszę, częstuj się. — Wskazała ręką na stół i sama usiadła na drewnianym krześle z futrzanym siedziskiem, zaraz po tym jak to powiedziała.
    — Jak gorąco jest Meldrum? Nie umiem sobie tego za bardzo wyobrazić.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^