Verena Hoyde

Widząc, jak mężczyzna odsuwa dla niej krzesło, posłała mu mały, skromny uśmiech i położyła na drewniany stolik kieliszek z winem. Nim jednak zdążyła usiąść zgodnie z zapraszającym gestem, mężczyzna szybko zerwał się ze swojego miejsca. To sprawiło, że instynktownie dłoń Vereny ruszyła do uda, przy którym miała umocowany sztylet. Zacisnęła na nim palce, gdy dłoń bruneta wystrzeliła w jej stronę.

Nie o przyzwoitce pomyślałam – odparła na słowa bruneta. Wystarczyłby jeden, podejrzany ruch nieznajomego, a Rena wyciągnęłaby ostrze i wbiła je w rękę mężczyzny. Ten jednak wycofał rękę, a w dłoni trzymał dziwną, pokraczną istotę przypominającą ropuchę, ze skrzydłami gołębia. Trzymał ją właśnie za nie, a ta otworzyła swoją szeroką paszczę z długim jęzorem, wyciągając go ku twarzy dziewczyny. Odsunęła się o krok z obrzydzenia. Skąd się ona wzięła?

Ropucha w dłoni mężczyzny zapłonęła w zielonych płomieniach, wydając ostatni skrzek. Wyglądało to spektakularnie. Płomienie jakby musnęły skórę chłopaka, nie zostawiając na niej ran, a jednak ropuchę spaliły na pył. To była jego moc? Skupiła się na spokojnej twarzy bruneta, próbując wyczuć jego emocje. Zawsze była na nie bardziej wyczulona, a przy odpowiednim skupieniu potrafiła na nie wpływać mniej lub bardziej. Nie wyczuła od chłopaka żadnych negatywnych emocji, skierowanych na nią. Powoli puściła broń i zerknęła w jego jasne oczy.

Pierwszy raz w tym barze – mruknęła. Chłopak nie musiał od razu wiedzieć, że była nowa w stolicy. – A ty? Stary wyjadacz, znający już każdego klienta?

Wyminęła bruneta i zajęła krzesełko, zarzucając nogę na nogę i upijając łyk wina.

Co to było za stworzenie? Pierwszy raz się z nim spotkałam – dodała, a widząc dalej stojącego nieznajomego, wskazała krzesło, które wcześniej zajmował. – Siądź, porozmawiajmy. Wydajesz się ciekawym kompanem do spędzenia tutaj czasu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^