Verena Hoyde

Zapatrzyła się na chwilkę na pustą szklankę po alkoholu w dłoni mężczyzny. Ciemnowłosy wydawał się dość młody, choć Verena nauczyła się już nie oceniać po wyglądzie. Sama była tego doskonałym przykładem. Geny rodziców sprawiły, że jej wzrost przyhamował na etapie dwudziestolatki i wyglądała dość niepozornie, jak słodka dziewczyna. To nie tak, że tylko taką grała. Starała się być miła i pomocna. Zachowywała się przyjaźnie i nikogo nie skreślała od razu, bez poznania. Tego uczyła ją matka. Bycia otwartą na świat i ludzi. Dzięki temu miała poznać wiele ciekawych osób i zwiedzić wiele miejsc — czego Cristabel jej życzyła.

Seth nie podzielał tej radości i pozytywnego nastawienia. Często tłumaczył jej zawiłość ludzi, jak potrafili oszukiwać, kłamać, wykorzystywać słabsze istoty. Rozumiała, że medal zawsze miał dwie strony. Była przygotowana na wszystko — przynajmniej tak myślała. Zdawała sobie jednak sprawę, że nadal była młoda, nie znała świata i musiała się uczyć na błędach. Nikt nie powiedział, że życie będzie proste.

Na wspomnienie o bajkach pijaków, uśmiechnęła się i rozejrzała. Tak, miała już możliwość przysłuchania się niemożliwym opowieścią plecionym po kilku kieliszkach bimbru w innej gospodzie. Było to zabawne i potrafiło zaciekawić Rene. Barmani, czy kelnerki też potrafili być niezłym źródełkiem informacji. Dzięki jednemu w sumie takiemu jegomościowi znalazła ładne, małe mieszkanko niedaleko centrum, które wynajmowała od kuzynki mężczyzny. Miła była to kobieta. Dała jej nawet rozpiskę adresów z ciekawymi miejscami do zwiedzania i nie chciała nie wiadomo ile za wynajem. Verena miała sporo pieniędzy od rodziców, ale także trochę swoich oszczędności. Mieszkając jeszcze w Dokuarze, pracowała w karczmie oraz pomagała przy smokach.

Stworzenie stworzone z żalu… – mruknęła pod nosem. Nie spotkała się jeszcze nigdy z czymś takim. Możliwe, że było to winą tego, że ich nie widziała. Przecież ta obślizgła ropucha siedziała jej na ramieniu, a ona nawet jej nie wyczuła! Na samą myśl, jak blisko była ona jej twarzy, przeszedł ją dreszcz obrzydzenia. Nienawidziła żab i ropuch, odkąd przyjaciel za dziecka wrzucił ją do sadzawki. – Przeklęte dusze… Czy to ludzkie dusze, jakoś skrzywdzone? Zmienione? Czy nazwa jest tylko podobna?

Coś tam o duszach czy duchach wiedziała. W końcu Seth był demonem. Wyjaśnił jej kilka kwestii związanych z jego rasą, a także przytoczył kilka wierzeń i kultur. Jej mama też nie była dłużna. W jej rodzinnym kraju vattar uważano za duszki, czy chochliki. Upiła kolejny łyczek wina i spojrzała w oczy mężczyzny. Widząc na sobie jego wzrok, odwzajemniła spojrzenie. Uwielbiała to, że wyuczyła się wytrzymywać każde spojrzenie i nie odwracała spojrzenia speszona. Kiedyś nie była aż tak pewna siebie. Ciekawa była, czy był jakiś powód, że nieznajomy jej się tak przyglądał.

Czy mam na sobie jeszcze jakieś przeklęte dusze, że się tak we mnie wpatrujesz? – spytała, ściągając nogę z drugiej nogi, prostując się i siadając przodem do mężczyzny. Oparła się łokciami o drewniany blat, trochę krzywego stolika i oparła brodę na złączonych dłoniach. Puściła mu oczko, rozbawiona jego ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. – Kreatora? Więc to inne istoty tworzą nieświadomie je? A czemu ich nie widzę?

Hałas przerwał im rozmowę. Wygięła niezadowolona wargi i odwróciła się w stronę źródła tego harmideru. Coś się działo przy większym, okrągłym stoliku, gdzie wcześniej mała grupka podpitych mężczyzn grała w dziwną, karcianą grę, której nie znała. Jeden teraz z mężczyzn wstał tak szybko, że jego krzesło przewróciło się i głośno zaprotestował. Czyżby przegrał? Pchana ciekawością Verena wstała i zerknęła na nieznajomego.

Dołączmy – powiedziała i nie czekając na bruneta, ruszyła do stolika graczy. – Panowie, panowie, cóż to za harmider? Jak można ukoić wasze nerwy?

Trochę znała się na takich typach mężczyzn. Wystarczyło wpiąć odpowiednio piersi, posłać czarujący uśmiech, zapewnić jedzenie i alkohol, a stawali się potulni jak baranki. Przepracowała trochę w karczmie, więc wyuczona zawołała do przechodzącej obok kelnerki o kilka piw na jej koszt.

Pozwolicie, że dołączę? Gracie, panowie na pieniądze, czyż nie? To jak, dacie szansę skromnej dziewczynie zagrać? – przyjrzała się każdemu i zwinnym ruchem zagarnęła z innego stolika krzesełko, aby usiąść wśród nieznajomych. Chyba jej żywa, uśmiechnięta osoba trochę ich uspokoiła i też uciszyła, bo wgapiali się w nią jak w złoty skarb. – Nigdy w to nie grałam. Czy mój znajomy mógłby mi pomóc? Sądzę, że tacy znakomici gracze jak wy, poradzicie sobie z dwójką młodziaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^