Verena Hoyde

Gry karciane rozgrywane w karczmach zawsze fascynowały dziewczynę. Prosta gra, w którą mogły grać dzieci, przybierała całkiem inny sposób. Dochodziły zakłady, wystawianie pieniędzy, podsycanie emocji u innych, oszustwa. To nie tak, że była całkowicie w tym zielona. Już kilkukrotnie widziała czarno-złotą talię w dłoniach gości w gospodach. Rozgrywka z pozoru prosta. Trzeba było się pozbyć wszystkich kart, a osoba z ziarnem na dłoni przegrywała. Jeśli grało się w grupie, kolejne osoby odpadały, aż do rundy z ostatnią dwójką graczy.

Przypomnienie systemu gry, przez przyjemny dla ucha głos mężczyzny stojącego za nią był małą zachcianką Vereny.

Pozwalała na jego ruchy, podpowiedzi, a inny gracze coraz bardziej wierzyli, że pierwsza odpadnie, a jej monety zasilą ich fundusze. Nic bardziej mylnego. Tak, owszem, nigdy nie grała w nią, ale potrafiła szybko analizować. Elf wkurzony na jej nieznajomego wykładał szybko karty bez głębszego przemyślenia. Chował usilnie przed nią lepsze karty i prychnął zgorszony, gdy Rena zabierała mu je. Z jej ręki połowa już zniknęła. Nie trafiła również na ziarno. Dreszczyk emocji przeszedł po jej kręgosłupie, gdy musiała znów zabrać kartę przeciwnika, a ten miał ich naprawdę mało. W dodatku był spokojny, jego twarz wiele nie zdradzała i jeśli dobrze widziała, to on wygrał wcześniejszą rozgrywkę.

Gdy minęła jej kolejka, zerknęła na bruneta.

Znasz dobrze miasto? – spytała z uśmiechem i podziękowała kelnerce za przyniesienie tacy piw. Zapłaciła jej odpowiednią sumę i na nowo zawiesiła wzrok na kartach. Nawet gdy ona nie do końca się skupiała na każdym ruchu, brunet wbijał wzrok w stolik i jej przeciwników.

Uśmiech nie schodził jej z ust. Podobało jej się to, jak spędzała właśnie czas. Może dorobiła się właśnie ciekawego przyjaciela widzącego dziwne istoty. W dodatku nawet nie znał jej imienia, a jednak trwał przy niej, i poszedł za nią, by zagrać, choć nie musiał. To nie tak, że nie wiadomo co sobie myślała. Po prostu cieszyła się z nowych znajomości. No i to by był jej pierwszy znajomy w stolicy, nie licząc miłej kobiety, od której wynajmowała, czy staruszka, którego mijała codziennie pod jej kamienicą. Miał taki życzliwy uśmiech. Raz nawet chwilę z nim porozmawiała. Był równie miły co właścicielka. Okazało się, że mieszkał na parterze i codziennie siedział na ławeczce przed budynkiem, gdyż wypatrywał swoich wnucząt wracających ze szkoły z jego córką. Raz nawet widziała ich całą rodzinę. Widać było, że byli ze sobą związani mocno. Ona nie miała takiego kontaktu dobrego z dziadkami, od strony mamy.  Rzadko też ich odwiedzała.

Na górze stosu kart pojawił się niedźwiedź, wydany przez małomównego mężczyznę o krótkiej bródce i kolczyku we brwi.

Musisz oddać swoje karty na prawo – powiedział jej towarzysz. Kiwnęła głową i złożyła mały wachlarz czterech kart. Otrzymała za to sześć od gościa-bródki. Niewzruszona spojrzała na złociste ziarno na jej dłoni, dwa kruki, mysz, lisa i węża. Oparła się wygodniej na krześle, czując za sobą mężczyznę. Zerknęła w czarne oczy gościa-bródki. Posłała mu uśmiech, który ten odwzajemnił. Drań.

Mój towarzyszu, nie przedstawiliśmy się sobie – zwróciła się do bruneta. – Jestem Verena.

Wystawiła na stosik kruka i powstrzymała śmiech, gdy podburzony elf wykorzystał swojego lisa, aby przejrzeć karty zmiennokształtnego. Czyżby go podejrzewał o ziarno?

Jak wygramy, postawie nam dobrą kolację, co ty na to? Zjadłabym coś słodkiego… A ty lubisz na słodko kolację, czy raczej wytrawnie? Widziałam po drodze do mojego mieszkania restauracje z naleśnikami. Wyglądały świetnie – paplała wesoło i zabrała kartę od przeciwnika. Szybko jej się pozbyła w swojej turze i zaczęła myśleć, jak mogłaby pozbyć się potajemnie ziarna. Może by tak wykorzystać tego elfa…? Może też poczekać na sugestię jej znajomego. Znajomego — mogłaby pogratulować sobie, że w głowie tak nazwała człowieka, którego nie znała, nie miała pojęcia, jak się nazywa, a także nie prowadziła z nim dłuższej rozmowy. Chyba miała coś z głupiutkiej i naiwnej dziewczynki. Trzeba się uczyć na błędach. Liczyła jednak, że brunet nie okaże się jakimś przestępcą, który ją okradnie… Choć chyba gorsze zakapiory pojawiały się w ich świecie. A rabunek był najłagodniejszą karą dla nieuważnych podróżujących. Ojciec ostrzegał ją przed różnymi typami. Miała uważnie dobierać przyjaciół. Jednak coś jej podpowiadało, że brunet będzie spełniał znaczącą rolę w jej życiu. Intuicja istoty magicznej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^