Przyglądał się grze i z rozwagą analizował każde zagranie przeciwników. Był zadowolony, że rozgrywka nie toczyła się ślimaczym tempem, co znacznie wyostrzyło jego pozostałe zmysły. Szybkość pojawiających się na stole kart, mogłaby zawrócić w głowie niejednemu początkującemu, ale dziewczyna siedząca przed nim, rewelacyjnie sobie radziła. Po upływie dziesięciu minut, sama potrafiła dobierać odpowiednie karty, które pod czujnym okiem Vi, zapewniały im prowadzenie.
Kiedy kelnerka przyniosła alkoholowe zamówienie, poczęstował się jednym z kufli i po zetknięciu go z linią swoich ust, upił pierwsze dwa centymetry gazowanej słodyczy. Na pytanie czarnowłosej, czy zna dobrze miasto, przycisnął szkło do piersi, a wolną dłonią przeczesał, stojące w różnych kierunkach, włosy.
- Przez pół roku poznałem większość ulic. - Stwierdził, ponawiając zmysłowy szept. - Wiem, gdzie chodzić, aby unikać kłopotów, chociaż one i tak znajdą cię wszędzie. - Zaśmiał się ciepło. - Znam handlarzy, którzy kantują oraz sklepy, w których warto się wyposażyć. Pracę też można łatwo tu znaleźć, ale wszystko zależy od tego, czego konkretnie szukasz. - Zamilkł, gdy na piętrzącym się stosie, znalazła się karta pulchnego niedźwiedzia, wydana przez zwycięzcę ostatniej potyczki.
Nie ukazując na twarzy żadnej skazy, związanej z niezadowoleniem, wytłumaczył kobiecie, co należy zrobić, a następnie przyjrzał się nowej talii kart. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, koziabrodo, pomyślał, dostrzegając, jak karta brązowego zwierza, znika w cieniu szarej myszy.
Dodatkowym ukojeniem naruszonego nerwu, okazało się imię czarnowłosej, które raczyła mu teraz wyjawić. Nie znał dokładnej genezy jej godności, lecz samo słowo Verena, kojarzyło mu się z kimś sprawiedliwym, prawym, walecznym i niesamowicie mądrym.
- Vidar. - Również wyszedł z cienia anonimowości. - Jeśli o mnie chodzi, zjadłbym naleśniki z jagodami i bitą śmietaną. Wygrana najlepiej smakuje na słodko. - Rzekł, odstawiając kufel na stół, żeby złapać z wyczuciem dłonie towarzyski. - Dobierzmy coś nowego. - Pociągnął z zakrytego stosu nowy, czarno-złoty kartonik, co spotkało się ze śmiechem innych graczy.
Zapewne myśleli, że takie zachowanie jeszcze bardziej pogrąży ich niewielką drużynę, lecz bardzo się mylili. Kilka tur wcześniej, przyuważył, iż niektóre z kart posiadały niewielkie kropki w swoich rogach, co służyło jako wyznacznik największej rzadkości. Były one na tyle niewielkie, że pijane towarzystwo zapewne nie miało o nich pojęcia. Wskazywało to też na kradzież talii, gdyż wątpił, aby jakiś z tych półgłówków z taką wiedzą z tego nie skorzystał. Posyłając im jadowity uśmiech, pokazał zdobycz nowej znajomej i bez zastanowienia użył jej w kolejnej akcji.
- Tron. - Wrócił do sączenia piwa. - Oddaj im karty, muszą je ponownie przetasować. - Poradził Renie, nie odwracając wzroku od wściekłych spojrzeń pijaków.
W taki oto sposób, stali się posiadaczami jedynie trzech kart. Na ręce pozostał jedynie wąż i dwa kruki, które nawet po drobnych podmianach, wywołanych ciągnięciem arkuszy z innych wachlarzy, rozeszły się w mgnieniu oka. Zero kart. Koniec gry. Wygrali.
- Oszuści! - Krzesło bródki upadło z hukiem na ziemię, a zza paska swoich spodni, wyciągnął lśniący w blasku lamp, nóż.
- Nóż? Flirtujesz ze mną? - Dotknął teatralnie palcami klatki piersiowej.
Zielone płomienie, ponownie tego samego dnia, zaczęły intensywnie muskać skórę Avinora, nie powodując jej uszkodzenia. Był gotowy walczyć w imieniu Vereny, nawet wtedy, gdy w sześćdziesięciu procentach był pewien, iż kobieta sama wbiłaby oprychowi tą samą broń w gardło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz