Vidar Avinor

Kiedy Vidar opuszczał Haugar, nigdy nie spodziewał się, że w przeciągu połowy roku dorobi się tylu pieniędzy, aby stale wynajmować lokum, nie wyglądające jak szczurza klatka. Co prawda nie zawsze działał szczerze, ale liczyły się efekty, a nie środki, jakimi doszedł do postawionego przed sobą celu. Zresztą, czy ktokolwiek w jego plugawej rodzinie dotarł do czegoś bez choćby najmniejszego kłamstwa? Istoty, które nie potrafiły dostrzec przeklętych dusz, nie były w stanie powiedzieć, czy śmierć ponosi olbrzymia kreatura, czy zdeformowany motyl. Chociaż żyło mu się tu łatwiej niż w jego rodzinnym mieście, tęsknił stale do dobowej bryzy, szczypiącej opalone lica, zapachu śmierdzących ryb i comiesięcznej pełni, która mroziła krew w żyłach niemagicznych mieszkańców. Jedyną przeszkodą, która trzymała go z daleka od domu, była odpychająca głowa rodziny, zdolna do wypomnienia mu wszystkich błędów, łącznie z tym nazywanym narodzinami.
Pieprzony matriarchat, stwierdził przywoływacz, oceniając położenie słońca na widnokręgu. Mimo że było już późno, a na mniej uczęszczanych ulicach miasta zaczynał panować spokój, Avinor nie planował powrotu do mieszkania. Niesiony chęcią odreagowania minionego tygodnia, zdecydował się odwiedzić Lekką Piankę, w celu zdegustowania, najlepszych rocznikowo, whisky.
xoxox
Po godzinie spędzonej na słuchaniu pijackich rozmów, dochodzących ze stolika obok, V, podniósł się z niewygodnego stołka, aby po upływie pięciu sekund ponownie na nim wylądować. Powodem takiego, a nie innego zachowania, była młoda kobieta, która właśnie przekroczyła próg obskurnej karczmy. Górna połowa jej ciała była obwieszona przeróżnymi błyskotkami, które Vidar z chęcią spieniężyłby na jednym z wielu stoisk podróżnych sprzedawców w Mittwag. Jednak nie to przykuło jego największą uwagę. Na ramieniu czarnowłosej spoczywała uskrzydlona ropucha paskówka, będąca przeklętą duszą najniższej klasy. Istoty tego rodzaju nie były w stanie wyrządzić dużych szkód, ale z czasem, mogły zdobyć umiejętność opętania i wywołać śmierć swojego karmiciela.
Najprawdopodobniej wlepiał w nią wzrok zbyt długo, gdyż nieznajoma zdecydowała się odwzajemnić spojrzenie oraz ruszyć w jego kierunku. Nie chcąc jej odstraszyć, szatyn odsunął czubkiem buta krzesełko, znajdujące się obok niego i wykonał dłonią zapraszający gest. Kiedy ciemnooka znalazła się wystarczająco blisko, niespodziewanie wstał i jednym ruchem złapał stwora za pierzaste skrzydełka. Nie przewidział jednak tego, iż muśnie palcami szyję dziewczyny, co wywołało w nim pewien dysonans. Coś, jakby otaczająca go przeklęta energia, została na chwilę zablokowana, aby wytworzyć się na nowo w większej ilości.
- Nie potrzeba nam przyzwoitki. - Chrząknął, pokazując nieświadomej towarzyszce zmodyfikowanego potwora, który po chwili rozpłynął się w zielonych płomieniach pokrywających jego dłoń. - Nigdy cię tu nie widziałem. Pierwszy raz w stolicy? - Ponownie tego samego dnia zasiadł na obranym przez siebie miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^