Yves Synthezise

Wiosna to taki okres w roku, kiedy wszystko budzi się do życia. Dla takich zapalonych florystów (do których się identyfikowałam poniekąd przez pracę w sklepie ogrodniczym, a także poprzez kupno prenumeraty tygodnika "Twój ogród") był to naprawdę magiczny czas. Potrafiłam godzinami, znaczy się minutami obserwować wzrost roślin na swoim balkonie, często publikując na swoich mediach społecznościowych aktualny ich stan. W oczach wielu innych stworzeń pewnie wychodziłam na osobę nie do końca zdrową psychicznie, ale nie to dla mnie miało znaczenie.
Sklep ogrodniczy, w którym miałam okazję pracować otwierał się codziennie o godzinie dziewiątej, jednakże tego dnia zgodnie z grafikiem miałam cały dzień spędzić w domu. Zostałam zatrudniona na niepełny etat, więc swój wolny czas mogłam zagospodarować dbając o mieszkanie, babcię oraz udzielając korepetycji uczniom akademii. Od zawsze nauka szła mi całkiem nieźle, a że nie było mi dane mieć jakiekolwiek rodzeństwo, mogłam łączyć przyjemne z pożytecznym i być dla kogoś autorytetem. I przy okazji zarobić trochę pieniędzy.
Swój dzień (jak prawie codziennie) zaczęłam od porannej gimnastyki, nakarmienia swojego żółwia i przygotowania śniadania dla siebie i babci. Jako że w kuchni nigdy nie byłam zbyt kreatywna przygotowałam jajecznicę wraz z ulubionymi przez staruszkę grzankami z masłem czosnkowym. Chyba wyczuła, że o niej myślę (lub do jej nosa dotarł zapach czosnku), bo niedługo później pojawiła się w kuchni.
- Dzień dobry babciu - uśmiechnęłam się do niej, kiedy zajęła ulubione przez siebie miejsce w rogu przy stole. Pomieszczenie to nie należało do największych, ale zupełnie wystarczało na naszą dwójkę i wspólne posiłki. 
Pierwsze danie dnia wylądowało na talerzach, a chwilę później na stole postawiłam dzbanek ze świeżo zaparzoną herbatą. Starsza kobieta jak zwykle przy śniadaniu rozwiązywała krzyżówkę w porannej gazecie, licząc, że w końcu uda jej się wygrać nagrodę oferowaną za poprawnie odczytane hasło. Jako, że kochałam spędzać czas z babcią często główkowałam razem z nią.
- Kwiat na literę k... 7 liter... - przeżuwając jajecznicę zastanawiałam się na głos. - Kosmosa.
Cichy okrzyk radości wydobywający się z mojej prawej strony oznajmił, że była to dobra odpowiedź.
- Yves, weź mi wstukaj w telefon, może dzisiaj się uda - poprosiła mnie cicho. Chwyciłam komórkę, która na moje oko była starsza ode mnie o kilka lat i wysłałam na numer podany pod krzyżówką hasło - "Ambiwalentny".
- Proszę - oddałam jej telefon, a następnie wstałam i posprzątałam po śniadaniu. Nie należałam do osób pedantycznych, ale lubiłam mieć porządek wokół siebie.
Kontynuując swą poranną rutynę, nadal będąc w piżamie, wybrałam się na balkon z zamiarem podlania wszystkich swoich roślin. Z dumą mogłam przyznać, że wśród wszystkich balkonów widzianych w mieście mój był najładniejszy. Trud ciężkiej pracy w końcu zaczął przynosić efekty. W niedługiej przyszłości zamierzałam wynieść tu stolik i krzesełka, by między innymi móc przesiadywać, to znaczy udzielać korepetycji na łonie natury. Kochałam wszystko co mnie otaczało i niesamowicie byłam za to wdzięczna. Dużo i często rozmyślałam o wszystkich wydarzeniach, które mnie spotykały, lecz najczęściej wokół moich myśli krążył nie kto inny jak... Jason.
Nikt nie miał pojęcia (razem ze mną), jak bardzo za nim szalałam. Był zwykłym uczniem akademii, jednak w czasie naszych prywatnych lekcji niesamowicie mnie onieśmielał i sprawiał, że przez kolejne godziny krążył po mojej głowie, nie dając mi w spokoju zasnąć.
Jason. Wydźwięk jego imienia niczym mantra oblegała moje myśli, co jakiś czas ukazując w oczach wyobraźni losowe momenty z naszych wspólnych chwil (o ile można to tak nazwać): dokładnie miesiąc i sześć dni temu oboje schyliliśmy się po długopis, który przypadkowo wypadł mi z dłoni i stuknęliśmy się głowami, a tydzień wcześniej w ostatniej chwili mnie złapał, kiedy potknęłam się o spacerującego po mieszkaniu żółwia. Cały czas czułam ten jego silny chwyt, który jakby chciał mi coś przekazać. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam była myśleć o nim w taki sposób. Pomijając fakt, że był ode mnie młodszy totalnie nie na miejscu było umawianie się ze swoim uczniem. Może i nie byłam pełnoprawnym nauczycielem, ale dalej to była relacja mająca bardzo dużo granic. Na szczęście nikt nie umiał czytać mi w myślach, a w każdym razie miałam taką nadzieję więc poniekąd czułam się bezpieczna. W końcu za fantazje jeszcze nikt nie poszedł siedzieć.
Kiedy uznałam, że wszystkie ważne (i te mniej również) sprawy zostały przemyślane, obróciłam się na pięcie i ruszyłam wprost do swego pokoju, lecz przekraczając tę granicę między balkonem a pomieszczeniem, po ujrzeniu babci popijającej herbatę w mym ulubionym fotelu, ze zdziwienia podskoczyłam w miejscu, a moje usta przybrały kształt litery "o".
- No, w końcu. Ileż można siedzieć i gapić się w niebo? - ton starszej pani przybrał niepokojący wydźwięk zrzędzenia. Mimo, że kochałam babcię całym swym sercem, jej potrzeba zastąpienia mi rodziców czasami przemawiała częściej niż ona sama, denerwowało mnie kiedy wywyższała się i arogancko odzywała się do mnie. Dzielnie to znosiłam, bo koniec końców i tak sama podejmowałam decyzje - w końcu byłam dorosła, a w każdym razie na to wskazywała data urodzenia w moich dokumentach.
- Wybacz babciu, zamyśliłam się - delikatnie się uśmiechnęłam.
- Zachowujesz się jakbyś się zakochała - stwierdziła staruszka, a kiedy spojrzałam wprost w jej oczy poczułam przeszywający wzrok. Na moich policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
- Gdyby tak było, byłabyś pierwszą osobą, która by o tym wiedziała - odparłam nie do końca zgodnie z prawdą.
- Wiem, że kłamiesz Yves - pokręciła głową. - I prędzej czy później dowiem się wszystkiego. A teraz idź proszę na zakupy.
Grzecznie kiwnęłam głową i w try miga zaczęłam się ubierać, przy okazji starając się zakryć coraz większe rumieńce.
Niestety, ale babcia (jak zwykle) miała rację. Mimo, że nie znałam go jakoś dobrze (i długo) wystarczająco zakręcił mi w głowie. Ciekawe, jak wygląda bez koszulki...
Korzystając z dnia wolnego i pięknej pogody zamierzałam całkowicie wykorzystać dany mi czas i pospacerować po swoich ulubionych punktach w mieście. Na sam początek zamierzałam zajrzeć do cukierni na rogu, gdzie chciałam kupić ulubione słodkie bułki, następnie skierowałam się w stronę targu po świeże warzywa i owoce, a w drodze powrotnej ruszyłam do księgarni, by dokupić potrzebną mi książkę na korepetycje. W ostatnim punkcie zatrzymałam się najdłużej, bo traf chciał że moja dobra znajoma z czasów akademickich była akurat na zmianie. Chwilę porozmawiałyśmy, a potem wróciłam do domu.
Do mistrza kulinarnego mi daleko, jednakże po rozpakowaniu klamotów (żałowałam, że tak późno przyszła mi na myśl zmiana w wielbłąda czy innego tam osła) zajęłam się przygotowaniem obiadu. Mimo, że byłam zdolna do przypalenia nawet wody często to ja gotowałam, a kiedy faktycznie miałam urwanie głowy i dużo zajęć, zajmowała się tym babcia. Było mi daleko do osiągnięcia jej poziomu, jednakże nikt jeszcze nie został otruty, a każdy zadowolony i z pełnym brzuchem opuszczał nasze mieszkanie. 
Gdy udało mi się dokończyć obiad, razem z babcią zjadłyśmy go rozwiązując kolejną krzyżówkę. Nie rozumiałam, co jest w nich takiego ciekawego, ale domyślałam się, że te obiecane nagrody to są tylko jakieś oszustwa i próby naciągnięcia starszych (lub głupich) stworzeń. Ale skoro miało jej to dawać frajdę, to czemu nie.
Nieubłagalnie (chociaż... może jednak ubłagalnie, cokolwiek miałoby to znaczyć) zbliżał się czas korepetycji z Jasonem (na samą myśl jego imienia mam dreszcze), dlatego też posprzątałam w kuchni i zajęłam się przygotowywaniem materiału na nasze wspólne lekcje. Za czasów akademickich byłam potocznie mówiąc kujonem, więc nie musiałam zbyt wielu informacji sobie przypominać, a moje notatki, nad którymi spędzałam godziny pomagały mi teraz w wytłumaczeniu materiału swojemu ulubionemu podopiecznemu. Ułożyłam potrzebne materiały na stoliku, otworzyłam drzwi na balkon i kiedy już chciałam się przebrać do mojego pokoju wtargnęła, bo inaczej tego nazwać nie można, babcia.
- Yves, masz gościa - uroczy ton jej głosu przyprawił mnie o mdłości, a kiedy staruszka opuściła pomieszczenie do środka wszedł nie kto inny niż występujący wcześniej w mych myślach Jason.
- Cześć - czerwony kolor delikatnie pojawił się na moich policzkach. - Usiądź proszę.
Sama zajęłam miejsce na przeciw niego i starając się skupić na tym co mamy robić molestowałam chłopaka swoim spojrzeniem.
- Jak ci poszedł ostatni egzamin? - spytałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^