Florence Danika Kelso

    Kiedy minęło dokładnie siedem dni pełnych wątpliwości, rozkładania rąk, podczas których co i raz rozchodziło się echo pytania “Co teraz?”, a wszystko to okraszone złym samopoczuciem oraz wizją niepewnej przyszłości, Florence zdecydowała się poszukać pomocy gdzieś indziej niż jej mama, babcia i zbiory starych książek przekazywanych z pokolenia na pokolenia. Nigdzie nawet nie mignęła jej wspominka o podobnym wydarzeniu czy dolegliwościach.
    Chwilę się zastanawiała, do kogo powinna się zgłosić. Wróżki, wieszczki i kapłani nie wchodzili w grę – raz, że szczerze wątpiła, że będą w stanie jej pomóc, dwa, że traktowała tę sytuację trochę jak wstydliwy problem, o którym nie każdemu chciała mówić. Żadne hetery natomiast nie przebywały w Manaviku, przynajmniej nie te, z którymi rodzina Florence i ona sama utrzymywały kontakt. Dlatego też pewnego wieczoru zdecydowała się zadzwonić do właścicielki “Rudymentu”, swojej koleżanki, z którą od czasu do czasu chodziła na spacery po targach staroci. Co prawda, Florence niczego przez telefon nie wyjaśniła i brała pod uwagę, że i ona rozłoży ręce, ale do kogo innego mogłaby się zwrócić, jeśli nie do specjalistki od duchów?
    Zawitała do antykwariatu dość późno – wyszła wkrótce po tym, jak jej mama zasłoniła wszystkie żaluzje sklepu, a babcia oficjalnie przekręciła zamek w drzwiach zdecydowanie zbyt ozdobnym kluczem. Światła pogasły, a w obliczu tego wszystkiego ich niewielki przybytek wydawał się być strasznie smutny.
    Gdy Kelso otworzyła drzwi i przekroczyła próg sklepu Idrissy, jego właścicielka stała gdzieś między regałami. Chyba coś porządkowała.
    Hej — mruknęła Florence i uśmiechnęła się blado. — Już jestem. Co tam robisz?
    Oczywiście, że nie przyszła na pogaduchy, a z bardzo konkretną sprawą, problemem, który trzeba rozwiązać, a mimo to nie mogła się oprzeć pokusie podpytania, co się u niej działo. Dawno nie miały okazji, żeby trochę porozmawiać.
    Wkrótce potem obie siedziały przy ladzie sklepowej na drewnianych skrzypiących krzesłach, popijając jakiś ziołowy napar. Nawet w ciepłym świetle lampy bez wątpienia dało się zauważyć bladą twarz Florence, jej podkrążone, przekrwione oczy. Nie wyglądała ani trochę zdrowo, a każdy, kto znał ją choć trochę, widział, że coś bardzo jej ciąży.
    A mimo to nagle jej problem, który od tygodnia niezwykle ją trapił, a szczególnie brak jego rozwiązania, przestał być ważny. Kobieta objęła zmarzniętymi dłońmi ciepły kubek, próbując się w ten sposób trochę ogrzać.
    No to opowiadaj — zachęciła Florence, siadając nieco wygodniej, co poskutkowało głośnym skrzypieniem. — Jak rozmawiałyśmy przez telefon, to mówiłaś, że idziesz na jakieś zlecenie. Coś ciekawego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^