Mivien miała bardzo ścisłą rutynę spania, jako że każdy jej dzień wyglądał dokładnie tak samo. Wstawała i kładła się o tej samej porze. Tym razem jednak spała odrobinkę dłużej - jej ulubiona rzecz w tej sypialni, magiczna, lewitująca kula kwarcu pokazująca godzinę, wybiła pół godziny później niż zazwyczaj. Nie przejęła się tym, jako że gdy kładła się spać, była co najmniej psychiczne wyczerpana. Szamotanina i nerwy podczas pakowania, sprawiły, że padła i spała twardym, mocnym snem.
Jak ona przeżyje podróż z Kirsynem, który pewnie wcale nie będzie niczego ułatwiał?
Wstała jednak zupełnie wypoczęta. Wzięła szybką kąpiel, po ustaleniu tego, że jej nowy "kolega" jeszcze spał (nic dziwnego o tej godzinie), a gdy przebrała się w czyste ciuchy, najcieńszą warstwę kostiumu na ich wyprawę, stanęła po cichutku w kuchni, gotowa przygotować śniadanie.
I nie było ono skromne, w żaden możliwy sposób. Nie była to kwestia jej gościnności, mimo że Dalirczycy z niej słynęli, lecz fakt, że może ich nie być przez długie dni i nie mogła pozwolić, aby jedzenie, które posiadała, zmarnowało się. Więc to, co się nadawało na prowiant, żeby jakoś przetrwać wędrówkę przez Mavalio, zostawiła, a resztę przerobiła na obfite śniadanie.
Kirsyn jednak dalej spał. Miała przemożną ochotę rzucenia jego śpiącą buźkę śnieżką, z lodową niespodzianką w środku, lecz zdusiła ją w zalążku. Ten mężczyzna miał być jej przewodnikiem, mózgiem całej wyprawy, jako że Mivien nie znała innej krainy niż Tuldur. W dodatku jeszcze wczoraj był nieprzytomny. O ile nie będzie spał aż za długo, pozwoli mu na zregenerowanie sił, żeby nie osłabł z zimna na śnieżnych pustkowiach. W końcu Mavalio przypominało mroźny kraniec świata.
Więc, żeby w sumie mu nie przeszkadzać, po tym jak cichutko zastawiła stół (a on nawet nie drgnął), zjadła śniadanie w swojej sypialni.
Lecz wtedy, już nie miała wyjścia. Zimny dreszcz - jedyny chłód, jaki czuła - oblał ją jak lawina śnieżna. Był to czas, aby udać się do Sau.
Za każdym razem jak Mivien miała szansę przed nim stanąć, czuła się, jakby brakowało jej tlenu w płucach, a serce przestawało bić do momentu, w którym opuściła świątynie. Potem jednak nie mogło się uspokoić aż do wieczora.
Ten, kto kiedykolwiek stanął przed tak potężnym smokiem, a w tym przypadku Bogiem, zrozumiałby ją. Były to najbardziej majestatyczne i potężne stworzenia, jakie istniały i nie mogła sobie wyobrazić nic bardziej onieśmielającego, strasznego i potężnego.
Gdy tylko przed nim padała na kolana, jego obecność otaczała ją z każdej tak bardzo, że mimo że nawet się nie poruszył, miała wrażenie, jakby ją okrążył, ścisnął i zabrał cały tlen, widząc wszystko, co miała w głowie i sercu.
A Mivien była jeszcze tak bogobojna, że to wszystko zostawiało ją kompletnie roztrzęsioną przez resztę dnia. Nigdy na niego nie patrzyła, nie ośmieliłaby się, lecz gdy tylko ciekawość przezwyciężyła na ułamek sekundy, przez tydzień miała w głowie jego potężne ciało, niebieskie, twarde jak stal łuski oraz oko, które na nią łupało.
I to właśnie teraz, miała przed nim stanąć.
Skuła lodem zamek do jej sypialni, aby Kirsyn przypadkiem nie pomyślał o wejściu tam pod jej nieobecność i zrobiła dokładnie to samo, z drzwiami wejściowymi, gdy tylko zamknęła je za sobą. Udała się w stronę wejścia do świątyni i z dreszczem, który oblał jej ciało na samą myśl, że stanie przed jej własnym bogiem, padła na kolana, modląc się przed wejściem. Wstała, gdy tylko uznała, że jej modły zostały wysłuchane.
Mivien nie musiała pukać. Potężne, skute lodem, kamienne drzwi otworzyły się przed nią samoistnie, robiąc wystarczającą lukę, aby mogła się dostać do środka.
Sau był bogiem. On już wiedział.
Z trzęsącymi dłońmi weszła do środka i niemalże podskoczyła, gdy wrota zamknęły się za jej plecami z hukiem. Nogi miała jak z ołowiu, ciężkie i sztywne, lecz mimo tego dzielnie szła przez kamienne korytarze, oświetlone pochodniami na ścianach.
Znała drogę na pamięć, jednak zawsze się bała, że jeżeli następna para latarni przed nią nie zapłonie, zgubi się w labiryncie Atley i nigdy z niego nie wyjdzie. Lecz one zawsze, para za parą, tak jak szła, zapalały się boskim ogniem i oświetlały jej drogę.
Gdy doszła do wrót, o których każdy marzył, tak jak Kirsyn, ciarki przebiegły jej po kręgosłupie. Za tą metrową warstwą kamienia, były bogactwa i tajemnice Atley, o jakich człowiek nie marzył. Skarby z różnych zakątków świata, magiczne przedmioty oraz zwoje, chowające nieodkrytą wiedzę. A to wszystko zbierane przez lata, od czasów, o których nic jeszcze uczeni nie wiedzieli.
I ona musiała tam wejść.
Mivien od małego była uczona skromności oraz aby nie przywiązywać uwagi do dóbr ziemskich. Tego uczyli jej duchowi w świątyni, w której dorastała, a później, gdy została strażniczką, pieniądze i tak nie miały dla niej znaczenia.
Dla niej znaczenie w życiu miał tylko Sau - jej Bóg, wysłannik oraz Wielki Mistrz, pierwszy mag lodu, jaki istniał na tym świecie.
Dziesięciometrowe wrota wyrwały ją z lekkiego paraliżu, gdy powoli się przed nią otworzyły. Obecność Sau przylgnęła do niej momentalnie, jak woda do skóry, gdyby wskoczyła do oceanu. Tak samo myślała, że w niej tonie.
Sala, do której zrobiła pierwszy krok, była ogromna i skuta lodem. Był on na podłodze, ścianach, a z sufitu zwisał potężnymi soplami, gdzieniegdzie tworzącymi filary, gdy złączyły się z ziemią. Niebieskie płomienie rozświetlały większość potężnej groty, a wszystkie skarby i tajemnice, jakich Bóg strzegł mądrym okiem, rozświetlały zielono-niebieskim blaskiem. W tamtym momencie wszystko było niebieskie tak jak on sam, jego skrzydła, łuski i magia. Nawet złoto nie mogło rozświetlić się ciepłym błyskiem.
Mimowolnie klęknęła przed nim, gdy tylko znalazła się w pół drogi pomiędzy wejściem a ogromnym piedestałem, gdzie spoczywało Bóstwo.
Mivien bała się oddychać, a jednocześnie jakieś uczucie rozrywało jej pierś, że mogła tam w ogóle być. Dla takich chwil warto było żyć.
— Mistrzu — Szepnęła, klękając na jednym kolanie tak głęboko, że czołem prawie dotknęła drugiego. — Wybacz mi, proszę, że śmiem tu przychodzić i zakłócać Wielmożnego spokój. — Cicha prośba opuściła jej usta, w których nagle jej zaschło, a w gardle pojawiła się gula.
"Co cię do mnie sprowadza, Strażniczko?" Głęboki, donośny głos rozbrzmiał w środku jej głowy i na chwilę świat zawirował przed jej oczami. Nie było to coś, do czego ktokolwiek, kiedykolwiek mógł przywyknąć - słyszeć kogoś tak głośno i wyraźnie we własnej głowie, że mógłby zagłuszyć wybuch gejzera.
— Wydarzyła się pewna rzecz. Do świątyni przybył człowiek i twierdzi, że... — Zamilkła na chwilę, biorąc głęboki oddech ze zdenerwowania. — Wie, gdzie znajduje się rzecz stąd dawno skradziona. Twierdzi, że wie gdzie znajduje się Mistrza święta i potężna krew.
Gdy tylko te słowa padły z jej ust, w sali zaczęło panować poruszenie. Sau się podniósł, a Mivien prawie że podskoczyła w miejscu. Była przerażona. Sau miał łagodny charakter, lecz bardzo zmienny i nie wiedziała czego się spodziewać. A w dodatku, nigdy nawet nie dgrnął w jej obecności.
"Coś ty powiedziała?" Głośny syk rozbrzmiał w jej głowie, a jego obecność stała się wręcz namacalna. Czuła się, jakby złapał ją w swoje wielkie szpony i dusił. Nigdy czegoś takiego nie czuła, ale to także był pierwszy raz, gdy Bóg ruszył się ze swojego leża i skierował się w swoją stronę.
Chciała stamtąd uciec.
— Mężczyzna, który przedarł się przez Mavalio, twierdzi, że wie, gdzie można to znaleźć — Szepnęła cichutko, bojąc się odezwać jakkolwiek głośniej. Wiedziała, że człowiek nie miał prawa posiadać boskiej krwi, ale nie wiedziała, że wywoła to aż takie poruszenie. Mimo wszystko kontynuowała. — Przyszłam błagać o pozwolenie. Chciałabym wyruszyć w podróż, aby odnaleźć świętą relikwię. Ten mężczyzna stwierdził, że mnie zaprowadzi. Proszę, Mistrzu, pozwól mi wyruszyć. Pobłogosław naszą podróż i daj mi odzyskać, co raz zostało stracone — Mivien szepnęła błagalnie i zamknęła ciasno oczy, gdy na lodowej posadzce przed nią, dojrzała nie tylko cień, ale także i odbicie.
Był tak, tak blisko. Jak jeszcze nigdy, a cisza, którą ją potraktował, niemalże ją zabijała. Sau długo milczał zanim się odezwał.
"Idź i odzyskaj moją własność, Strażniczko. Wiatry będą ci sprzyjać, masz moje błogosławieństwo." Kojący, lecz potężny głos rozbrzmiał w jej głowie, niemalże sprawiając, że odetchnęła z ulgą. Było jednakże w nim coś, co sprawiło, że nie mogła się jeszcze cieszyć; coś co wysłało zimne dreszcze po jej kręgosłupie.
Mivien była magiem lodu i nie czuła chłodu. Dopóki nie stanęła przed Bogiem Sau. Wtedy czuła otępiałe zimno w jej ciele, praktycznie w każdym jego zakamarku.
"Lecz jeżeli dałaś się oszukać temu człowiekowi, jeżeli wrócisz z pustymi rękami... Zginiesz zarówno ty, jak i on." Przestroga brzmiała łagodnie w jej głowie, a jednak jeszcze nigdy nie czuła się tak przerażona. Dotarło do niej w tamtym momencie, że wchodząc z Kirsynem w ten układ, naraziła swoje życie na śmierć.
Tak naprawdę w tamtym momencie ich życia zależały od trafności jego informacji.
Przez chwilę pożałowała, że nie zabiła Kirsyna od razu, lecz zaraz po tym uświadomiła sobie, jak ważne było odnalezienie tej relikwii dla jej Boga. Musiała to zrobić, musiała odstawić ją na miejsce.
— Dziękuję. Nie zawiodę Cię, Mistrzu. Przysięgam, nie zawiodę Cię — Powiedziała cicho, a zimny lód owiał jej kostki, podsuwając coś pod nie. Nie wiedziała jeszcze co, w tamtym momencie nie miała nawet odwagi otworzyć oczu, dopóki nie pozwoli jej wstać.
"Obyś wypełniła swoją przysięgę, Strażniczko." Usłyszała, a zaraz po tym, było jej trochę łatwiej oddychać. Odsunął się od niej, wrócił na swoje leże, gdzie był kiedy weszła. Jednak tak długo jak nie była w swoim własnym mieszkaniu, nie była w stanie się rozluźnić.
"Weź to i idź. Niech przyda ci się w podróży. Dziesiejszym światem rządzi chciwość, władza i pieniądze. Na pewno uratuje cię to nie raz." Zaraz po tym, gdy te słowa rozbrzmiały w jej głowie, z głośnym echem, potężne wrota otworzyły się za jej plecami - znak, że powinna już opuścić to miejsce.
— Dziękuję, Bogu. Z całego serca, dziękuję, Wszechmocny Mistrzu. Nie zawiodę Cię, przysięgam. Nie zawiodę. — Mivien padła obojgiem kolan na najpiękniejszym lodzie jaki widziała, a jej czoło dotknęło dłoni, które położyła na zimnej podłodze. Zaraz po tym, otworzyła oczy i dostrzegła co przyniósł jej tamten podmóch wiatru.
Wyglądalo jak sakiewka, a gdy tylko to podniosła, poczuła ciężar i brzęczenie. Domyślała się, co w niej jest, ale i tak musiała zajrzeć do środka później, aby się upewnić.
A gdy tylko Mivien to podniosła, obróciła się i wyszła.
Jej nogi były niemalże sparaliżowane, a ona sama szła stywno, jakby zamieniła się w sopel lodu. I było jej zimno, bardzo. Tak długo jak drzwi się za nią nie zamknęły, trzęsła się ze strachu i mrozu.
Przycisnęła ciężki woreczek do piersi i niemalże puściła się biegiem, jakby coś ją goniło. Bardzo, ale to bardzo chciała już znaleźć się w swoim mieszkaniu i ogrzać się przy boskim ogniu, gdzie ochrona przed chłodem wróci.
Nigdy nie wiedziała dlaczego, ale przy Bogu Śniegu i Lodu, jej moce praktycznie nie istniały. Albo on był tak potężny, jego magia w porónaniu do jej, że byłaby w stanie zamarznąć na kamień.
Gdy Mivien dopadła drzwi do jej domu, położyła okropnie drżącą dłoń na ich powłoce, a lód szybko ustąpił. Nacisnęła klamkę i wpadła do środka, kompletnie zapominając o obecności Kirsyna w tamtym momencie.
Jej plecy oparły się o zamnięte drzwi i zjechała na dół, obejmując siebie jak i woreczek przy piersi, nie mogąc opanować drzenia. Zacisnęła oczy i oparła czoło o kolana, biorąc tak gwałtowny oddech, jakby cudem wynurzyła się z wody, będąc o krok od utopienia się.
Trzęsła się, a jej serce nie mogło się uspokoić, jednak gdzieś w tym wszsytkim, czuła się nie tylko przerażona, ale i sczęśliwa. Udało się. Mają błogosławieństwo, a ona w rękach dzierżyła mała część bogactwa Atley - podarunek od samego Boga.
Oby im się teraz tylko udało, inaczej oboje zginą. Jak nigdy, całą swoją nadzieję oparła o jednego człowieka - i był to Kirsyn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz