19
gru
2022

krul parkietu reka jak złamana

Kiedy Jibaro - jego przyjaciółka oraz współlokatorka powiadomiła go w południe, że tego wieczoru pójdą na tańce; z jakiegoś powodu pierwsze co przyszło mu do głowy to te dziwne programy treningowe, połączone z elementami tańca, o których nasłuchał się od ich sąsiadki z piętra wyżej. Uczęszczała na nie już ponad półtora roku i bardzo je zachwalała, dodatkowo zachęcała ich dwójkę, aby również się zapisali ponieważ to taka świetna zabawa, no i w ogóle.
To nieporozumienie szybko zostało naprostowane, kiedy gotowa już do wyjścia Jibaro stanęła w drzwiach, ubrana w swoją najładniejszą ale również najbardziej skąpą sukienkę jaką posiadała w szafie. Doszło do niego, że nie miała na myśli jakichś dziwnych aerobików czy fitnessów. Jego przyjaciółka chciała zabrać go na kluby...
I chodź z początku próbował się wymigać, po paru nieudolnych próbach ostatecznie się poddał...
Ubrany w czarne, eleganckie spodnie i białą koszulę stanął przed nią, po czym szybko poprawił przy okazji kilka kosmyków włosów, które przysłoniły mu szkła okularów:
- Jestem gotowy, możemy iść - oznajmił.
Jibaro nie odpowiedziała, w totalnej ciszy mierzyła go wzrokiem wydymając skrzywione w niesmaku usta.
- Coś nie tak? - zapytał, zaczynając sprawdzać swój strój oraz automatycznie go poprawiać. Czyżby przeoczył jakieś zagniecenie kiedy prasował koszulę?
- Idziemy do klubu Kiren - odezwała się wreszcie Jibaro, brzmiała na zażenowaną - nie na jakiś turniej szachowy.
Kiren najwidoczniej nie do końca ją zrozumiał, ponieważ zmarszczył brwi oraz rzucił jej pytające spojrzenie, odruchowo wygładzając koszulę. Nie widział problemu w swoim stroju, dlatego również nie rozumiał jaki problem miała jego przyjaciółka. Wydawało mu się, że skoro idą w miejsce publiczne, elegancka koszula oraz spodnie będą klasyczną oraz najodpowiedniejszą opcją.
Jibaro po chwili ciszy jaka nastąpiła między nimi westchnęła ciężko, kładąc dłoń ozdobioną kilkoma pierścionkami na czole.
- Mogę pójść się przebrać jeżeli to taki problem - powiedział, przyglądając się jej i wciąż próbując ją zrozumieć.
- Nie, dobra. Zapomnij, chodźmy już po prostu
- mówiąc to, chwyciła go za ramię, po czym pociągnęła za sobą.
Nie przejmując się jego wyprasowaną idealnie koszulą wyszarpała go z środka mieszkania i była gotowa opuścić budynek mieszkalny jak najszybciej. Nawet wysokie szpilki, które miała na nogach nie powstrzymywały jej od zwolnienia tempa. Przez tak szybkie tempo jakie zarzuciła oboje omal zapomnieli zamknąć drzwi mieszkalnych za sobą. Na szczęście Kiren przypomniał sobie w ostatnim momencie...
- Gdzie dokładnie jest ten klub, o którym mówiłaś? - zapytał, idąc za nią. Szczerze był pod wrażeniem jak szybko potrafiła się poruszać w tych butach...
- Dwie przecznice stąd - odpowiedziała, rzucając spojrzenie za siebie - jeżeli przyśpieszysz trochę to za niedługo będziemy na miejscu. 
Wywrócił oczami ale postanowił jej posłuchać i rzeczywiście nieco przyśpieszyć krok. Nie miał pojęcia dlaczego tak pędziła do tego klubu ale nie miał też ochoty zapytać. Podejrzewał, że może mu nawet nie odpowiedzieć albo totalnie zignorować pytanie oraz wyjechać z całkowicie innym tematem. Tak czasem miewała...
Postanowił jednak popytać o sam klub i czy w ogóle go zna. Jibaro odpowiedziała mu, że wątpi aby znał ów miejscówkę ale zapewniała, że będzie fajnie. 
- Mają świetny klimat, dobrą muzykę, no i naprawdę przepyszne drinki! Oh! No i mają bilard!~ - mówiąc to ostatnie, zerknęła w jego stronę i uśmiechnęła.  
Mowa o bilardzie nieco go zaintrygowała, przez to był teraz nieco chętniejszy do pójścia tam. Może jednak nie będzie tak źle...?
Kiedy dotarli jednak do celu oraz weszli do środka - Kiren całkowicie zmienił zdanie. Było źle...
Kiren był wielbicielem spokojnych klimatów. Miewał dni kiedy po pracy chodziło do pewnego ekskluzywnego klubu. Zawsze panował tam taki błogi spokój. Cieszono się dobrym drinkiem lub papierosem przy stole i słuchano jak pianista gra jakiś wolny ale wciąż pogodnie brzmiący kawałek dla umilenia czasu. 
Uwielbiał przychodzić tam, aby napić się dobrej whisky z lodem oraz zagrać kilka partyjek bilarda. Czas tam spędzony zawsze sprawiał, że kiedy wracał do domu był taki zrelaksowany i szczęśliwy. W rzeczywistości było to tak niewiele ale miało tak silny wpływa na niego. 
Nie miał pojęcia co by zrobił gdyby ten klub nie istniał...
Mimo, że tam te klimaty były bliskie jego sercu, starał się nie odrzucać czegoś co było jego przeciwieństwem. Wszak był zdania, że to co nieco inne od tego co lubi nie oznacza, że musi być złe. 
Jednakże atmosfera jaka panowała tutaj całkowicie przekraczała jego tolerancję. 
Mówiąc krótko, był to czysty chaos. Rozglądał się po pomieszczeniu i co raz bardziej wykrzywiał twarz w niezadowoleniu. 
- Jibaro... - chwycił swoją towarzyszkę za ramię - co to za dziura? 
Kobieta rzuciła mu krótkie, wyraźnie urażone słowami przyjaciela spojrzenie. 
- To klub Kiren...
- To jakaś dziura - powiedział szczerze i znów się porozglądał - nawet w burdelach panuje lepsza atmosfera, aniżeli tutaj...
Jibaro wywróciła w tym momencie oczami, jednakże jej mimika szybko się zmieniła kiedy przekalkulowała usłyszane zdanie ponownie. 
Rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, żądne nagłych wyjaśnień: 
- Skąd wiesz? 
- Huh? 
- Skąd wiesz, że burdele mają lepszy klimat Kiren...
Mężczyzna automatycznie nieco się speszył oraz odwrócił wzrok. Cholera, właśnie wykopał sobie grób...
Pluł na siebie w myślach za to, że nie pilnował jakich słów używał. Jibaro miała okropne hobby przyczepiać się do pewnych zdań czy słów i obracać je w taki sposób, że stawiało to Kirena w niekomfortowej sytuacji. Nie wiedział nigdy jak się potem wytłumaczyć, mimo, że często nawet nie musiał ponieważ był całkowicie niewinny w danej kwestii...
Szybko porozglądał się po otoczeniu. Wypatrzył zatłoczony bar i poczuł, że to jego szansa aby uniknąć kolejnej głupiej rozmowy, która tylko przysporzy mu później niewygodnych uczuć, których wcale nie potrzebował...
- Spójrz, bar - powiedział jakże entuzjastycznie. Tym razem role się odwróciły i to Kiren ciągnął Jibaro za rękę. 
21
sie
2022

Idrissa Koroni

 Z jednej z półek w pewnym momencie wyskoczyła pałka, o której Idrissa całkowicie zapomniała. Grubszy trzon zawirował uwolniony spomiędzy opasłych magicznych tomów i pognał aż pod sam sufit wysokiego pomieszczenia.
- Scurra! Wracaj mi tutaj! – rzuciła kobieta, ale artefakt ani myślał się posłuchać. Wredny mały, a w zasadzie duży kij zadzwonił na żyrandolu, jakby jeszcze pokazując tym samym swoją złośliwość. – Bo zaraz wylądujesz w podziemiach! – jej sklep miał dosyć spory magazyn pod ziemią, w którym również można było znaleźć magiczne przedmioty. Swoje miejsce miały tam niebezpieczne artefakty, bądź takie, które będąc w tym samym pomieszczeniu, co ich naturalne przeciwieństwo, wywoływały dosłownie chaos. Ponadto z niektórych jeszcze nie była w stanie ściągnąć klątw, bo miała jeszcze wiele rzeczy do nauczenia się i brakowało jej odpowiednich materiałów. Scurra nie znosiła tamtego miejsca, bo wolała być na widoku, nieukryta przed spojrzeniem klientów, przed którymi mogła lśnić swoją urodą. Była przekonana, że jest niezwykle pięknym i cennym przedmiotem, który powinien być wychwalany przed wszystkich. Już raz skończyła w magazynie i powtórzyć tego nie zamierzała, więc posłusznie zleciała na dół do Idrissy.
- Na miejsce! – kobieta tylko wskazała ręką miejsce pałki, która grzecznie się tam usadowiła akurat w momencie, w którym do sklepu weszła Florence. Umawiały się przez telefon, dlatego na tyłach budynku już czekał zastawiony imbrykiem, filiżankami i ciastem stolik.
- Cześć, miło cię widzieć – uśmiechnęła się kobieta, podchodząc do znajomej i obejmując ją na powitanie. Następnie poprowadziła ją na tyły, gdzie już rozchodził się niesamowity zapach parzonych ziół. Tak jak cały lokal, tak również zaplecze było dosyć wysokim pomieszczeniem. Po lewej stronie od wejścia było półokrągłe wgłębienie z półkami zastawionymi masą różnokolorowych ziół. Na blacie przed pierwszymi półkami stał moździerz do ich przerabiania. Dostrzec można było przed tym kącikiem drewniane krzesło, z którego Idrissa i tak zazwyczaj nie korzystała. Obok tego miejsca było kolejne, już dużo większe i zawalone przyrządami oraz materiałami do produkcji biżuterii czy amuletów. Tam był największy bałagan, wyraźnie niedawno coś znowu tworzyła na zamówienie. Na stojaku dostrzec można było już gotowy naszyjnik z dużym, niebieskim kamieniem. Przyglądając się jemu można było dostrzec, że w środku znajdowały się białe elementy, przypominające poruszające się z wiatrem chmurki. Wisiał na srebrnym łańcuszku. W pomieszczeniu było jeszcze sporo przedmiotów uporządkowanych na półkach, jakichś książek i gdzieś słychać było coś podobnego do miauknięcia, jednak bardziej groźnego…, ale trudno było zobaczyć tego kota. Wyraźnie się ukrywał przed w jego odczuciu nieproszonym gościem. Głos się oddalał, a wraz z nim jakieś chyba stalowe przedmioty się o siebie obijały. Na jednej ze ścian wisiały mapy, ale nie przedstawiały one rozpoznawalnych miejsc tylko jakieś dziwne znaki i kręgi. Jakieś elementy były znajome, ale w tej wersji trudne do przypisania. No i gdzieś tutaj jeszcze było zejście do magazynów, ale niedostrzegalne na pierwszy rzut oka.
- Zdążyłam sobie z nim poradzić jeszcze przed twoim przybyciem, częstuj się – Idrissa usiadła dopiero wtedy, kiedy już Florence siedziała i wskazała dłonią różnego rodzaju ciastka. Czuła jakąś dziwną… obecność wokół dziewczyny, ale niczego nie mogła dostrzec nawet przy użyciu magii. – Czyżby coś się do ciebie przyczepiło? – spytała trochę zmartwiona.
18
sie
2022

Kirsyn Indelan

    — Bardziej gotowy już nie będę.
    Kirsyn bezbłędnie zignorował ekscentryczne zachowanie Mivien i nawet przez chwilę nie przejął się jej losem – ostatecznie cały czas zachowywała się dziwnie. Poza tym, młody złodziej nie mógł znaleźć żadnych powodów, dla których miałby się o wiedźmę jakkolwiek troszczyć, bo od zawsze dbał wyłącznie o swoje dobro i w najbliższej przyszłości w ogóle nie planował zmieniać swojego podejścia. Ta postawa często chroniła go od większych kłopotów, bo w razie tarapatów, ratował tylko swój tyłek i nigdy nie przejmował się losem innych, przypadkowo towarzyszących mu osób. 
    W tamtym momencie zainteresowała go wyłącznie brzęcząca sakwa, którą chętnie ukradłby w noc, kiedy zostawi Mivien zupełnie samą i zniknie z jej życia nagle i bez śladu. 
    Tak, tak. Już się ubieram w te łachmany — Kirsyn bąknął cicho i odebrał ciuchy, które szybko włożył na siebie, pozostawiając w salonie bałagan i jeszcze większy stos opasłych futer i skór. Czuł się w tych obcisłych szmatach idiotycznie, ale wierzył, że przynajmniej nie zamarznie na śmierć. 
    — Oby te ciuchy były tak dobre, jak mówisz, bo tak idiotycznego odzienia jeszcze na sobie nie miałem.
    Indelan zarzucił na swoje plecy ciężką torbę, a następnie spojrzał na Mivien wyczekująco.
    — No już, oddaj mi moją broń. Chyba nie sądzisz, że jak zaatakuje nas jakiś pierdolony sowodźwiedź, to obronię się przed nim gołymi rękami? 

Timothy Rauron

     — Och, tak. To nic dziwnego. — Timothy przytaknął, a następnie uśmiechnął się ciepło, chcąc nadać swojej twarzy odrobiny wdzięku, a przynajmniej życzliwości. Rozsądek podpowiadał mu, że to wszystko było bez znaczenia, bo to przypadkowe spotkanie miało być prawdopodobnie ostatnim wspólnym w ich życiu, ale Tim ostatecznie nie chciał odstraszyć Florence. Nigdy nie przejmował się tym, co myślą o nim ludzie, ale tym razem kawalerskie i kochliwe serce było zdeterminowane, by nie pozostawić po sobie złego wrażenia.
    I choć powodów do udawania było wiele, jego zaangażowanie w rozmowę z Florence było prawdziwe. Kobieta ostatecznie okazała się serdecznym towarzyszem tego ulewnego dnia i po raz pierwszy od ich spotkania Rauron przekonał się, że pomoc jej była absolutnie słuszna. 
    — Jestem pewny, że w tak dużym mieście, można łatwo zgubić drogę na przykład, kiedy skręci się w złą stronę. I na pewno zdarza się też to ludziom, którzy mieszkają tu całe życie. Chociaż czasami utrudnieniem życia jest po prostu niespodziewany deszcz, prawda? 
     Młody mężczyzna nigdy nie był typem gawędziarza, ale kobieta naprzeciwko była bardzo ujmującym towarzystwem, a sama rozmowa toczyła się w sposób płynny i swobodny. Tematy wynikały same z siebie i Timothy cicho dziękował Katanes, że nie musiał zastanawiać się nad nowymi kwestiami ich pogawędek.
    Nie, nie — młodzieniec zaśmiał się krótko i pokiwał głową. — Nie mieszkam w Manaviku, ale często tu bywam ze względu na pracę. Moi dziadkowie mieszkają pod miastem, a ja razem z nimi
    Kiedy kelnerka rozłożyła ich zamówienie na stole, Timothy parsknął cicho i spojrzał na Florence, mimochodem myśląc, że ich spotkanie było bardzo miłą odmianą dnia, który miał wyglądać dokładnie tak samo, jak wszystkie inne. Tymczasem to późne popołudnie stało się prawdziwie niezapomnianym doświadczeniem.
    Widziałem w karcie dań ciasto, które nazwali Kosmatą Kochanicą Króla. I mów co chcesz, ale jestem pewien, że ta cała kochanica jest najbardziej rozchwytywana. Chociaż nie powiem, bo Raj Myśliwego to dość śmieszny przypadek — Timothy odparł prześmiewczo, ale szybko zreflektował się, przypominając sobie, że ten zbieg okoliczności jest oczywisty wyłącznie dla niego samego.
     — Bo tak właściwie to w sumie jest moja praca

10
sie
2022

Mivien Isoyne

    Mivien nie przejęła się tym, że Kirsyn tam był, mówił do niej i kopnął jej stopę, jak jakieś dziecko. W innych warunkach warknęłaby na niego, ale tym razem, czuła się kompletnie roztrzęsiona. Zazwyczaj każda wizyta u Sau kończyła się bogobojnymi dreszczami, ale tym razem była także przerażona.
    Przecież on powiedział, że ich zabije. Jej życie zależy od tego, czy Kirsyn, nieznajomy złodziej mówił prawdę.
    Było już po nich.
    A jednak część jej nie mogła się doczekać tej podróży. Nie dość, że chciała przypodobać się Wielkiemu Mistrzowi, za przyniesienie mu relikwii, to także chciała zobaczyć świat.
    Nie mogła pojąć, co na nią czeka, co może zobaczyć.
    Tyle że w tamtym momencie to była myśl drugoplanowa, bo jedyne co teraz mogła zrobić, to zatrząść głową, w niezrozumiałym nawet dla niej komunikacie. 
    To chyba było coś w stylu: "Nie jestem teraz w stanie się odezwać, daj mi spokój."
    Dopiero musiało upłynąć kilka dobrych minut obejmowania jej kolan i duszenia sakwy z monetami, żeby mogła swobodnie oddychać. Wróciło także ciepło, nie czuła już tego przeraźliwego chłodu, a jej magia dalej jej wystarczała w życiu, bez uczucia, że ktoś mógłby ją zmieść z powierzchni ziemi, używając tej samej sztuki.
    Dobrze... — Mruknęła sama do siebie i powoli wstała, jedną ręką przytrzymując przy brzuchu ciężki, brzęczący worek. Jej nogi były jak z waty, a ona czuła się lekko oszołomiona, lecz była już w stanie rozmawiać.
    Wybacz to... Coś. Zjadłeś śniadanie? Jesteś gotowy, żeby wybrać się w drogę? — Spytała roztrzęsionym głosem i unikając jego spojrzenia, podeszła do drzwi swojej sypialni, rozkuła lód z zamka i wsadziła sakwę do jej plecaka, który miała wziąć ze sobą.
    Ubierz się w ciuchy, które ci wczoraj dałam, dobrze? Jest to materiał, który tworzą Tuldurscy alchemicy. Cienki, ale bardzo odporny na mróz. Będzie ci ciepło, bez grubych skór hamujących twoje ruchy — Mruknęła otępiale i jak na autopilocie, zebrała miski ze stołu, wrzucając je do kuchni, trochę niechlujnie.


Lista Obecności

Bardzo prosimy, aby wszyscy autorzy Manavik Land wstawili pod niniejszym postem komentarz świadczący o swojej obecności na blogu. 
Administracja bloga Manavik Land

Kirsyn Indelan

    Co za badziew.
    Mężczyzna odłożył niewielką wazę na swoje miejsce i bąknął coś pod nosem zarówno z rozdrażnienia, jak i ze znudzenia. W mieszkaniu Mivien nie było niczego wartościowego, więc Kirsyn szybko zrezygnował z pomysłu kradzieży, a myśli o wzbogaceniu się na dobytku młodej wiedźmy zniknęły, zastąpione natrętnymi przekonaniami, że Mivien żyła w jakiś zupełnie nienaturalnych warunkach. W jej mieszkaniu nie było niczego sensownego: na półkach były tylko bibeloty, w szkatułkach same badziewia, a regały z książkami zawierały wyłącznie tomy, których nie przeczytałby nikt o zdrowych zmysłach.
    Indelan w czasie dogłębnej analizy cudzego mienia, zdążył wypalić trzy szlugi i zapewne paliłby dalej, gdyby nie ograniczała go raptownie malejąca ilość fajek w starej papierośnicy.
    Mieszkanie wkrótce wypełniło się głośnym trzaskiem drzwi, w których stronę Kirsyn rzucił się niemal pędem, ucieszony szczerze, że jego nuda miała właśnie dobiec końca. W zasadzie czuł się jak pies, uradowany z powrotu właściciela i choć ta myśl nie zaprzątała jego głowy dłużej, niż przez kilka sekund, Indelan wiedział, że jego zachowanie nie było do końca normalne. Szybko jednak uświadomił sobie, że w obecnej sytuacji nie było właściwie nic normalnego i ta teza stanowiła bardzo wygodną wymówkę, usprawiedliwiająca całokształt jego zachowania.
    Młodzieniec nie zadał sobie trudu, by zainteresować się stanem Mivien – kopnął tylko jej stopę, myśląc o tym geście, jak o jedynym słusznym sposobie zwrócenia na siebie jej uwagi.
     No cześć. Nie powinnaś mnie zostawiać bez uprzedzenia.
^