Idrissa Koroni

 Z jednej z półek w pewnym momencie wyskoczyła pałka, o której Idrissa całkowicie zapomniała. Grubszy trzon zawirował uwolniony spomiędzy opasłych magicznych tomów i pognał aż pod sam sufit wysokiego pomieszczenia.
- Scurra! Wracaj mi tutaj! – rzuciła kobieta, ale artefakt ani myślał się posłuchać. Wredny mały, a w zasadzie duży kij zadzwonił na żyrandolu, jakby jeszcze pokazując tym samym swoją złośliwość. – Bo zaraz wylądujesz w podziemiach! – jej sklep miał dosyć spory magazyn pod ziemią, w którym również można było znaleźć magiczne przedmioty. Swoje miejsce miały tam niebezpieczne artefakty, bądź takie, które będąc w tym samym pomieszczeniu, co ich naturalne przeciwieństwo, wywoływały dosłownie chaos. Ponadto z niektórych jeszcze nie była w stanie ściągnąć klątw, bo miała jeszcze wiele rzeczy do nauczenia się i brakowało jej odpowiednich materiałów. Scurra nie znosiła tamtego miejsca, bo wolała być na widoku, nieukryta przed spojrzeniem klientów, przed którymi mogła lśnić swoją urodą. Była przekonana, że jest niezwykle pięknym i cennym przedmiotem, który powinien być wychwalany przed wszystkich. Już raz skończyła w magazynie i powtórzyć tego nie zamierzała, więc posłusznie zleciała na dół do Idrissy.
- Na miejsce! – kobieta tylko wskazała ręką miejsce pałki, która grzecznie się tam usadowiła akurat w momencie, w którym do sklepu weszła Florence. Umawiały się przez telefon, dlatego na tyłach budynku już czekał zastawiony imbrykiem, filiżankami i ciastem stolik.
- Cześć, miło cię widzieć – uśmiechnęła się kobieta, podchodząc do znajomej i obejmując ją na powitanie. Następnie poprowadziła ją na tyły, gdzie już rozchodził się niesamowity zapach parzonych ziół. Tak jak cały lokal, tak również zaplecze było dosyć wysokim pomieszczeniem. Po lewej stronie od wejścia było półokrągłe wgłębienie z półkami zastawionymi masą różnokolorowych ziół. Na blacie przed pierwszymi półkami stał moździerz do ich przerabiania. Dostrzec można było przed tym kącikiem drewniane krzesło, z którego Idrissa i tak zazwyczaj nie korzystała. Obok tego miejsca było kolejne, już dużo większe i zawalone przyrządami oraz materiałami do produkcji biżuterii czy amuletów. Tam był największy bałagan, wyraźnie niedawno coś znowu tworzyła na zamówienie. Na stojaku dostrzec można było już gotowy naszyjnik z dużym, niebieskim kamieniem. Przyglądając się jemu można było dostrzec, że w środku znajdowały się białe elementy, przypominające poruszające się z wiatrem chmurki. Wisiał na srebrnym łańcuszku. W pomieszczeniu było jeszcze sporo przedmiotów uporządkowanych na półkach, jakichś książek i gdzieś słychać było coś podobnego do miauknięcia, jednak bardziej groźnego…, ale trudno było zobaczyć tego kota. Wyraźnie się ukrywał przed w jego odczuciu nieproszonym gościem. Głos się oddalał, a wraz z nim jakieś chyba stalowe przedmioty się o siebie obijały. Na jednej ze ścian wisiały mapy, ale nie przedstawiały one rozpoznawalnych miejsc tylko jakieś dziwne znaki i kręgi. Jakieś elementy były znajome, ale w tej wersji trudne do przypisania. No i gdzieś tutaj jeszcze było zejście do magazynów, ale niedostrzegalne na pierwszy rzut oka.
- Zdążyłam sobie z nim poradzić jeszcze przed twoim przybyciem, częstuj się – Idrissa usiadła dopiero wtedy, kiedy już Florence siedziała i wskazała dłonią różnego rodzaju ciastka. Czuła jakąś dziwną… obecność wokół dziewczyny, ale niczego nie mogła dostrzec nawet przy użyciu magii. – Czyżby coś się do ciebie przyczepiło? – spytała trochę zmartwiona.

Kirsyn Indelan

    — Bardziej gotowy już nie będę.
    Kirsyn bezbłędnie zignorował ekscentryczne zachowanie Mivien i nawet przez chwilę nie przejął się jej losem – ostatecznie cały czas zachowywała się dziwnie. Poza tym, młody złodziej nie mógł znaleźć żadnych powodów, dla których miałby się o wiedźmę jakkolwiek troszczyć, bo od zawsze dbał wyłącznie o swoje dobro i w najbliższej przyszłości w ogóle nie planował zmieniać swojego podejścia. Ta postawa często chroniła go od większych kłopotów, bo w razie tarapatów, ratował tylko swój tyłek i nigdy nie przejmował się losem innych, przypadkowo towarzyszących mu osób. 
    W tamtym momencie zainteresowała go wyłącznie brzęcząca sakwa, którą chętnie ukradłby w noc, kiedy zostawi Mivien zupełnie samą i zniknie z jej życia nagle i bez śladu. 
    Tak, tak. Już się ubieram w te łachmany — Kirsyn bąknął cicho i odebrał ciuchy, które szybko włożył na siebie, pozostawiając w salonie bałagan i jeszcze większy stos opasłych futer i skór. Czuł się w tych obcisłych szmatach idiotycznie, ale wierzył, że przynajmniej nie zamarznie na śmierć. 
    — Oby te ciuchy były tak dobre, jak mówisz, bo tak idiotycznego odzienia jeszcze na sobie nie miałem.
    Indelan zarzucił na swoje plecy ciężką torbę, a następnie spojrzał na Mivien wyczekująco.
    — No już, oddaj mi moją broń. Chyba nie sądzisz, że jak zaatakuje nas jakiś pierdolony sowodźwiedź, to obronię się przed nim gołymi rękami? 

Timothy Rauron

     — Och, tak. To nic dziwnego. — Timothy przytaknął, a następnie uśmiechnął się ciepło, chcąc nadać swojej twarzy odrobiny wdzięku, a przynajmniej życzliwości. Rozsądek podpowiadał mu, że to wszystko było bez znaczenia, bo to przypadkowe spotkanie miało być prawdopodobnie ostatnim wspólnym w ich życiu, ale Tim ostatecznie nie chciał odstraszyć Florence. Nigdy nie przejmował się tym, co myślą o nim ludzie, ale tym razem kawalerskie i kochliwe serce było zdeterminowane, by nie pozostawić po sobie złego wrażenia.
    I choć powodów do udawania było wiele, jego zaangażowanie w rozmowę z Florence było prawdziwe. Kobieta ostatecznie okazała się serdecznym towarzyszem tego ulewnego dnia i po raz pierwszy od ich spotkania Rauron przekonał się, że pomoc jej była absolutnie słuszna. 
    — Jestem pewny, że w tak dużym mieście, można łatwo zgubić drogę na przykład, kiedy skręci się w złą stronę. I na pewno zdarza się też to ludziom, którzy mieszkają tu całe życie. Chociaż czasami utrudnieniem życia jest po prostu niespodziewany deszcz, prawda? 
     Młody mężczyzna nigdy nie był typem gawędziarza, ale kobieta naprzeciwko była bardzo ujmującym towarzystwem, a sama rozmowa toczyła się w sposób płynny i swobodny. Tematy wynikały same z siebie i Timothy cicho dziękował Katanes, że nie musiał zastanawiać się nad nowymi kwestiami ich pogawędek.
    Nie, nie — młodzieniec zaśmiał się krótko i pokiwał głową. — Nie mieszkam w Manaviku, ale często tu bywam ze względu na pracę. Moi dziadkowie mieszkają pod miastem, a ja razem z nimi
    Kiedy kelnerka rozłożyła ich zamówienie na stole, Timothy parsknął cicho i spojrzał na Florence, mimochodem myśląc, że ich spotkanie było bardzo miłą odmianą dnia, który miał wyglądać dokładnie tak samo, jak wszystkie inne. Tymczasem to późne popołudnie stało się prawdziwie niezapomnianym doświadczeniem.
    Widziałem w karcie dań ciasto, które nazwali Kosmatą Kochanicą Króla. I mów co chcesz, ale jestem pewien, że ta cała kochanica jest najbardziej rozchwytywana. Chociaż nie powiem, bo Raj Myśliwego to dość śmieszny przypadek — Timothy odparł prześmiewczo, ale szybko zreflektował się, przypominając sobie, że ten zbieg okoliczności jest oczywisty wyłącznie dla niego samego.
     — Bo tak właściwie to w sumie jest moja praca

Mivien Isoyne

    Mivien nie przejęła się tym, że Kirsyn tam był, mówił do niej i kopnął jej stopę, jak jakieś dziecko. W innych warunkach warknęłaby na niego, ale tym razem, czuła się kompletnie roztrzęsiona. Zazwyczaj każda wizyta u Sau kończyła się bogobojnymi dreszczami, ale tym razem była także przerażona.
    Przecież on powiedział, że ich zabije. Jej życie zależy od tego, czy Kirsyn, nieznajomy złodziej mówił prawdę.
    Było już po nich.
    A jednak część jej nie mogła się doczekać tej podróży. Nie dość, że chciała przypodobać się Wielkiemu Mistrzowi, za przyniesienie mu relikwii, to także chciała zobaczyć świat.
    Nie mogła pojąć, co na nią czeka, co może zobaczyć.
    Tyle że w tamtym momencie to była myśl drugoplanowa, bo jedyne co teraz mogła zrobić, to zatrząść głową, w niezrozumiałym nawet dla niej komunikacie. 
    To chyba było coś w stylu: "Nie jestem teraz w stanie się odezwać, daj mi spokój."
    Dopiero musiało upłynąć kilka dobrych minut obejmowania jej kolan i duszenia sakwy z monetami, żeby mogła swobodnie oddychać. Wróciło także ciepło, nie czuła już tego przeraźliwego chłodu, a jej magia dalej jej wystarczała w życiu, bez uczucia, że ktoś mógłby ją zmieść z powierzchni ziemi, używając tej samej sztuki.
    Dobrze... — Mruknęła sama do siebie i powoli wstała, jedną ręką przytrzymując przy brzuchu ciężki, brzęczący worek. Jej nogi były jak z waty, a ona czuła się lekko oszołomiona, lecz była już w stanie rozmawiać.
    Wybacz to... Coś. Zjadłeś śniadanie? Jesteś gotowy, żeby wybrać się w drogę? — Spytała roztrzęsionym głosem i unikając jego spojrzenia, podeszła do drzwi swojej sypialni, rozkuła lód z zamka i wsadziła sakwę do jej plecaka, który miała wziąć ze sobą.
    Ubierz się w ciuchy, które ci wczoraj dałam, dobrze? Jest to materiał, który tworzą Tuldurscy alchemicy. Cienki, ale bardzo odporny na mróz. Będzie ci ciepło, bez grubych skór hamujących twoje ruchy — Mruknęła otępiale i jak na autopilocie, zebrała miski ze stołu, wrzucając je do kuchni, trochę niechlujnie.


Lista Obecności

Bardzo prosimy, aby wszyscy autorzy Manavik Land wstawili pod niniejszym postem komentarz świadczący o swojej obecności na blogu. 
Administracja bloga Manavik Land

Kirsyn Indelan

    Co za badziew.
    Mężczyzna odłożył niewielką wazę na swoje miejsce i bąknął coś pod nosem zarówno z rozdrażnienia, jak i ze znudzenia. W mieszkaniu Mivien nie było niczego wartościowego, więc Kirsyn szybko zrezygnował z pomysłu kradzieży, a myśli o wzbogaceniu się na dobytku młodej wiedźmy zniknęły, zastąpione natrętnymi przekonaniami, że Mivien żyła w jakiś zupełnie nienaturalnych warunkach. W jej mieszkaniu nie było niczego sensownego: na półkach były tylko bibeloty, w szkatułkach same badziewia, a regały z książkami zawierały wyłącznie tomy, których nie przeczytałby nikt o zdrowych zmysłach.
    Indelan w czasie dogłębnej analizy cudzego mienia, zdążył wypalić trzy szlugi i zapewne paliłby dalej, gdyby nie ograniczała go raptownie malejąca ilość fajek w starej papierośnicy.
    Mieszkanie wkrótce wypełniło się głośnym trzaskiem drzwi, w których stronę Kirsyn rzucił się niemal pędem, ucieszony szczerze, że jego nuda miała właśnie dobiec końca. W zasadzie czuł się jak pies, uradowany z powrotu właściciela i choć ta myśl nie zaprzątała jego głowy dłużej, niż przez kilka sekund, Indelan wiedział, że jego zachowanie nie było do końca normalne. Szybko jednak uświadomił sobie, że w obecnej sytuacji nie było właściwie nic normalnego i ta teza stanowiła bardzo wygodną wymówkę, usprawiedliwiająca całokształt jego zachowania.
    Młodzieniec nie zadał sobie trudu, by zainteresować się stanem Mivien – kopnął tylko jej stopę, myśląc o tym geście, jak o jedynym słusznym sposobie zwrócenia na siebie jej uwagi.
     No cześć. Nie powinnaś mnie zostawiać bez uprzedzenia.

Mivien Isoyne

     Mivien miała bardzo ścisłą rutynę spania, jako że każdy jej dzień wyglądał dokładnie tak samo. Wstawała i kładła się o tej samej porze. Tym razem jednak spała odrobinkę dłużej - jej ulubiona rzecz w tej sypialni, magiczna, lewitująca kula kwarcu pokazująca godzinę, wybiła pół godziny później niż zazwyczaj. Nie przejęła się tym, jako że gdy kładła się spać, była co najmniej psychiczne wyczerpana. Szamotanina i nerwy podczas pakowania, sprawiły, że padła i spała twardym, mocnym snem.
    Jak ona przeżyje podróż z Kirsynem, który pewnie wcale nie będzie niczego ułatwiał?
    Wstała jednak zupełnie wypoczęta. Wzięła szybką kąpiel, po ustaleniu tego, że jej nowy "kolega" jeszcze spał (nic dziwnego o tej godzinie), a gdy przebrała się w czyste ciuchy, najcieńszą warstwę kostiumu na ich wyprawę, stanęła po cichutku w kuchni, gotowa przygotować śniadanie.
    I nie było ono skromne, w żaden możliwy sposób. Nie była to kwestia jej gościnności, mimo że Dalirczycy z niej słynęli, lecz fakt, że może ich nie być przez długie dni i nie mogła pozwolić, aby jedzenie, które posiadała, zmarnowało się. Więc to, co się nadawało na prowiant, żeby jakoś przetrwać wędrówkę przez Mavalio, zostawiła, a resztę przerobiła na obfite śniadanie.
    Kirsyn jednak dalej spał. Miała przemożną ochotę rzucenia jego śpiącą buźkę śnieżką, z lodową niespodzianką w środku, lecz zdusiła ją w zalążku. Ten mężczyzna miał być jej przewodnikiem, mózgiem całej wyprawy, jako że Mivien nie znała innej krainy niż Tuldur. W dodatku jeszcze wczoraj był nieprzytomny. O ile nie będzie spał aż za długo, pozwoli mu na zregenerowanie sił, żeby nie osłabł z zimna na śnieżnych pustkowiach. W końcu Mavalio przypominało mroźny kraniec świata.
    Więc, żeby w sumie mu nie przeszkadzać, po tym jak cichutko zastawiła stół (a on nawet nie drgnął), zjadła śniadanie w swojej sypialni.
    Lecz wtedy, już nie miała wyjścia. Zimny dreszcz - jedyny chłód, jaki czuła - oblał ją jak lawina śnieżna. Był to czas, aby udać się do Sau. 
    Za każdym razem jak Mivien miała szansę przed nim stanąć, czuła się, jakby brakowało jej tlenu w płucach, a serce przestawało bić do momentu, w którym opuściła świątynie. Potem jednak nie mogło się uspokoić aż do wieczora.
    Ten, kto kiedykolwiek stanął przed tak potężnym smokiem, a w tym przypadku Bogiem, zrozumiałby ją. Były to najbardziej majestatyczne i potężne stworzenia, jakie istniały i nie mogła sobie wyobrazić nic bardziej onieśmielającego, strasznego i potężnego. 
    Gdy tylko przed nim padała na kolana, jego obecność otaczała ją z każdej tak bardzo, że mimo że nawet się nie poruszył, miała wrażenie, jakby ją okrążył, ścisnął i zabrał cały tlen, widząc wszystko, co miała w głowie i sercu.
    A Mivien była jeszcze tak bogobojna, że to wszystko zostawiało ją kompletnie roztrzęsioną przez resztę dnia. Nigdy na niego nie patrzyła, nie ośmieliłaby się, lecz gdy tylko ciekawość przezwyciężyła na ułamek sekundy, przez tydzień miała w głowie jego potężne ciało, niebieskie, twarde jak stal łuski oraz oko, które na nią łupało.
    I to właśnie teraz, miała przed nim stanąć.
    Skuła lodem zamek do jej sypialni, aby Kirsyn przypadkiem nie pomyślał o wejściu tam pod jej nieobecność i zrobiła dokładnie to samo, z drzwiami wejściowymi, gdy tylko zamknęła je za sobą. Udała się w stronę wejścia do świątyni i z dreszczem, który oblał jej ciało na samą myśl, że stanie przed jej własnym bogiem, padła na kolana, modląc się przed wejściem. Wstała, gdy tylko uznała, że jej modły zostały wysłuchane.
    Mivien nie musiała pukać. Potężne, skute lodem, kamienne drzwi otworzyły się przed nią samoistnie, robiąc wystarczającą lukę, aby mogła się dostać do środka.
    Sau był bogiem. On już wiedział. 
    Z trzęsącymi dłońmi weszła do środka i niemalże podskoczyła, gdy wrota zamknęły się za jej plecami z hukiem. Nogi miała jak z ołowiu, ciężkie i sztywne, lecz mimo tego dzielnie szła przez kamienne korytarze, oświetlone pochodniami na ścianach.
    Znała drogę na pamięć, jednak zawsze się bała, że jeżeli następna para latarni przed nią nie zapłonie, zgubi się w labiryncie Atley i nigdy z niego nie wyjdzie. Lecz one zawsze, para za parą, tak jak szła, zapalały się boskim ogniem i oświetlały jej drogę.
    Gdy doszła do wrót, o których każdy marzył, tak jak Kirsyn, ciarki przebiegły jej po kręgosłupie. Za tą metrową warstwą kamienia, były bogactwa i tajemnice Atley, o jakich człowiek nie marzył. Skarby z różnych zakątków świata, magiczne przedmioty oraz zwoje, chowające nieodkrytą wiedzę. A to wszystko zbierane przez lata, od czasów, o których nic jeszcze uczeni nie wiedzieli.
    I ona musiała tam wejść.
    Mivien od małego była uczona skromności oraz aby nie przywiązywać uwagi do dóbr ziemskich. Tego uczyli jej duchowi w świątyni, w której dorastała, a później, gdy została strażniczką, pieniądze i tak nie miały dla niej znaczenia. 
    Dla niej znaczenie w życiu miał tylko Sau - jej Bóg, wysłannik oraz Wielki Mistrz, pierwszy mag lodu, jaki istniał na tym świecie.
    Dziesięciometrowe wrota wyrwały ją z lekkiego paraliżu, gdy powoli się przed nią otworzyły. Obecność Sau przylgnęła do niej momentalnie, jak woda do skóry, gdyby wskoczyła do oceanu. Tak samo myślała, że w niej tonie.
    Sala, do której zrobiła pierwszy krok, była ogromna i skuta lodem. Był on na podłodze, ścianach, a z sufitu zwisał potężnymi soplami, gdzieniegdzie tworzącymi filary, gdy złączyły się z ziemią. Niebieskie płomienie rozświetlały większość potężnej groty, a wszystkie skarby i tajemnice, jakich Bóg strzegł mądrym okiem, rozświetlały zielono-niebieskim blaskiem. W tamtym momencie wszystko było niebieskie tak jak on sam, jego skrzydła, łuski i magia. Nawet złoto nie mogło rozświetlić się ciepłym błyskiem.
    Mimowolnie klęknęła przed nim, gdy tylko znalazła się w pół drogi pomiędzy wejściem a ogromnym piedestałem, gdzie spoczywało Bóstwo.
    Mivien bała się oddychać, a jednocześnie jakieś uczucie rozrywało jej pierś, że mogła tam w ogóle być. Dla takich chwil warto było żyć. 
    — Mistrzu — Szepnęła, klękając na jednym kolanie tak głęboko, że czołem prawie dotknęła drugiego. — Wybacz mi, proszę, że śmiem tu przychodzić i zakłócać Wielmożnego spokój. — Cicha prośba opuściła jej usta, w których nagle jej zaschło, a w gardle pojawiła się gula.
    "Co cię do mnie sprowadza, Strażniczko?" Głęboki, donośny głos rozbrzmiał w środku jej głowy i na chwilę świat zawirował przed jej oczami. Nie było to coś, do czego ktokolwiek, kiedykolwiek mógł przywyknąć - słyszeć kogoś tak głośno i wyraźnie we własnej głowie, że mógłby zagłuszyć wybuch gejzera. 
    — Wydarzyła się pewna rzecz. Do świątyni przybył człowiek i twierdzi, że... — Zamilkła na chwilę, biorąc głęboki oddech ze zdenerwowania. — Wie, gdzie znajduje się rzecz stąd dawno skradziona. Twierdzi, że wie gdzie znajduje się Mistrza święta i potężna krew. 
    Gdy tylko te słowa padły z jej ust, w sali zaczęło panować poruszenie. Sau się podniósł, a Mivien prawie że podskoczyła w miejscu. Była przerażona. Sau miał łagodny charakter, lecz bardzo zmienny i nie wiedziała czego się spodziewać. A w dodatku, nigdy nawet nie dgrnął w jej obecności.
    "Coś ty powiedziała?" Głośny syk rozbrzmiał w jej głowie, a jego obecność stała się wręcz namacalna. Czuła się, jakby złapał ją w swoje wielkie szpony i dusił. Nigdy czegoś takiego nie czuła, ale to także był pierwszy raz, gdy Bóg ruszył się ze swojego leża i skierował się w swoją stronę.
    Chciała stamtąd uciec.
    — Mężczyzna, który przedarł się przez Mavalio, twierdzi, że wie, gdzie można to znaleźć — Szepnęła cichutko, bojąc się odezwać jakkolwiek głośniej. Wiedziała, że człowiek nie miał prawa posiadać boskiej krwi, ale nie wiedziała, że wywoła to aż takie poruszenie. Mimo wszystko kontynuowała. — Przyszłam błagać o pozwolenie. Chciałabym wyruszyć w podróż, aby odnaleźć świętą relikwię. Ten mężczyzna stwierdził, że mnie zaprowadzi. Proszę, Mistrzu, pozwól mi wyruszyć. Pobłogosław naszą podróż i daj mi odzyskać, co raz zostało stracone — Mivien szepnęła błagalnie i zamknęła ciasno oczy, gdy na lodowej posadzce przed nią, dojrzała nie tylko cień, ale także i odbicie.
    Był tak, tak blisko. Jak jeszcze nigdy, a cisza, którą ją potraktował, niemalże ją zabijała. Sau długo milczał zanim się odezwał.
    "Idź i odzyskaj moją własność, Strażniczko. Wiatry będą ci sprzyjać, masz moje błogosławieństwo." Kojący, lecz potężny głos rozbrzmiał w jej głowie, niemalże sprawiając, że odetchnęła z ulgą. Było jednakże w nim coś, co sprawiło, że nie mogła się jeszcze cieszyć; coś co wysłało zimne dreszcze po jej kręgosłupie.
    Mivien była magiem lodu i nie czuła chłodu. Dopóki nie stanęła przed Bogiem Sau. Wtedy czuła otępiałe zimno w jej ciele, praktycznie w każdym jego zakamarku.
    "Lecz jeżeli dałaś się oszukać temu człowiekowi, jeżeli wrócisz z pustymi rękami... Zginiesz zarówno ty, jak i on." Przestroga brzmiała łagodnie w jej głowie, a jednak jeszcze nigdy nie czuła się tak przerażona. Dotarło do niej w tamtym momencie, że wchodząc z Kirsynem w ten układ, naraziła swoje życie na śmierć.
    Tak naprawdę w tamtym momencie ich życia zależały od trafności jego informacji.
    Przez chwilę pożałowała, że nie zabiła Kirsyna od razu, lecz zaraz po tym uświadomiła sobie, jak ważne było odnalezienie tej relikwii dla jej Boga. Musiała to zrobić, musiała odstawić ją na miejsce.
    — Dziękuję. Nie zawiodę Cię, Mistrzu. Przysięgam, nie zawiodę Cię — Powiedziała cicho, a zimny lód owiał jej kostki, podsuwając coś pod nie. Nie wiedziała jeszcze co, w tamtym momencie nie miała nawet odwagi otworzyć oczu, dopóki nie pozwoli jej wstać.
    "Obyś wypełniła swoją przysięgę, Strażniczko." Usłyszała, a zaraz po tym, było jej trochę łatwiej oddychać. Odsunął się od niej, wrócił na swoje leże, gdzie był kiedy weszła. Jednak tak długo jak nie była w swoim własnym mieszkaniu, nie była w stanie się rozluźnić.
    "Weź to i idź. Niech przyda ci się w podróży. Dziesiejszym światem rządzi chciwość, władza i pieniądze. Na pewno uratuje cię to nie raz." Zaraz po tym, gdy te słowa rozbrzmiały w jej głowie, z głośnym echem, potężne wrota otworzyły się za jej plecami - znak, że powinna już opuścić to miejsce.
    — Dziękuję, Bogu. Z całego serca, dziękuję, Wszechmocny Mistrzu. Nie zawiodę Cię, przysięgam. Nie zawiodę. — Mivien padła obojgiem kolan na najpiękniejszym lodzie jaki widziała, a jej czoło dotknęło dłoni, które położyła na zimnej podłodze. Zaraz po tym, otworzyła oczy i dostrzegła co przyniósł jej tamten podmóch wiatru.
    Wyglądalo jak sakiewka, a gdy tylko to podniosła, poczuła ciężar i brzęczenie. Domyślała się, co w niej jest, ale i tak musiała zajrzeć do środka później, aby się upewnić.
    A gdy tylko Mivien to podniosła, obróciła się i wyszła.
    Jej nogi były niemalże sparaliżowane, a ona sama szła stywno, jakby zamieniła się w sopel lodu. I było jej zimno, bardzo. Tak długo jak drzwi się za nią nie zamknęły, trzęsła się ze strachu i mrozu.
    Przycisnęła ciężki woreczek do piersi i niemalże puściła się biegiem, jakby coś ją goniło. Bardzo, ale to bardzo chciała już znaleźć się w swoim mieszkaniu i ogrzać się przy boskim ogniu, gdzie ochrona przed chłodem wróci.
    Nigdy nie wiedziała dlaczego, ale przy Bogu Śniegu i Lodu, jej moce praktycznie nie istniały. Albo on był tak potężny, jego magia w porónaniu do jej, że byłaby w stanie zamarznąć na kamień.
    Gdy Mivien dopadła drzwi do jej domu, położyła okropnie drżącą dłoń na ich powłoce, a lód szybko ustąpił. Nacisnęła klamkę i wpadła do środka, kompletnie zapominając o obecności Kirsyna w tamtym momencie.
    Jej plecy oparły się o zamnięte drzwi i zjechała na dół, obejmując siebie jak i woreczek przy piersi, nie mogąc opanować drzenia. Zacisnęła oczy i oparła czoło o kolana, biorąc tak gwałtowny oddech, jakby cudem wynurzyła się z wody, będąc o krok od utopienia się.
    Trzęsła się, a jej serce nie mogło się uspokoić, jednak gdzieś w tym wszsytkim, czuła się nie tylko przerażona, ale i sczęśliwa. Udało się. Mają błogosławieństwo, a ona w rękach dzierżyła mała część bogactwa Atley - podarunek od samego Boga.
    Oby im się teraz tylko udało, inaczej oboje zginą. Jak nigdy, całą swoją nadzieję oparła o jednego człowieka - i był to Kirsyn.

    


^